Rowerowa Obwodnica Olsztyna (69): wokół Ornety
2024-07-11 10:15:00(ost. akt: 2024-07-11 20:15:17)
Tym razem wybrałem się rowerem na północną Warmię. Przejechalem trasę: Orneta-Krosno-Mingajny-Henrykowo-Chwalęcin-Osetnik-Bażyny-Drwęczno-Orneta. Długość ok. 55 km, głównie asfalt.
Swoją wędrówkę zacząłem spod orneckiego dworca PKP. Pierwszy przystanek mamy już po paru kilometrach. To sanktuarium w Krośnie.
Figurka zniknęła z kościoła w 1945 roku. Nie wiadomo, czy została gdzieś ukryta czy też padła łupem jakiegoś sowieckiego żołnierza. Może zrabował ją rosyjski żołnierz, który zastrzelił proboszcza Paula Lunkwitza?
Ostatnio modne jest nawiązywanie do tradycji Świętej Warmii, choć bardziej w tym przypadku idzie o promocję turystyki niż kwestie wiary, choć również i one mają tutaj swoją wagę. Jeżeli wyobrażamy sobie Warmię, to oczywiście nijak nie da się pokazać jej krajobrazu bez kapliczek i świątyń, w tym sanktuariów.
Tych najbardziej znanych mamy w naszym regionie trzy. To Gietrzwałd, Święta Lipka (to Mazury, a nie Warmia) i Stoczek Klasztorny. Na terenie archidiecezji warmińskiej jest ich ponad 20.
Warto przystanąć w zadumie
Jednym z nich jest sanktuarium pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny i św. Józefa w Krośnie koło Ornety, które od jakiegoś już czasu „dobija się” o swoje miejsce na podium. U jego początków leży legenda. Zanim jednak mogła powstać, musiało powstać samo Krosno. Stało się to w dalekim 1384 roku. Nazwę osada wzięła od nazwiska jej pierwszego właściciela Johanna von Crossen.
Dlaczego w Krośnie powstało sanktuarium? Legenda głosi, że w nurcie płynącej przez wieś Drwęcy Warmińskiej dzieci znalazły cudowną figurkę Matki Boskiej z białego kamienia. Zabrały ją do domu, ale ta powróciła na swoje miejsce. Kiedy dowiedział się o tym proboszcz z Ornety, zabrał figurkę do siebie. Ta jednak znowu wróciła nad Drwęcę.
— Wedle legendy znalazły tu dzieci w rzece Drwęcy obraz Matki Boskiej na kamieniu (figurkę), w którym to miejscu wystawił w r. 1593 burmistrz Braniewa – Barcz kaplicę. Gdy z powodu cudów rósł napływ pielgrzymów, a kaplica nie wystarczała, wystawiono obecny kościół w latach 1715-1720 przy pomocy biskupa Potockiego, który też go poświęcił — pisał Mieczysław Orłowicz w swoim wydanym w 1923 roku „Ilustrowanym przewodniku po Mazurach pruskich i Warmji”.
Budowa świątyni nie była jednak łatwa. Żeby kościół miał solidną podstawę, zmieniono bieg rzeki i postawiono go na dębowych palach. To jednak nie uchroniło świątyni przed zalewaniem, także w już bardziej współczesnych czasach. Z reguły kościoły stawiano wtedy na wzgórzach czy lekkich wzniesieniach. W Krośnie postawiono go w dolinie. Stąd problemy z podtapianiem. Z drugiej strony, kiedy już dojedziemy z Ornety do Krosna, to warto na chwilę zatrzymać się na pagórku i spokojnie zadumać się chwilę patrząc na leżący w dole kościół. Naprawdę robi wrażenie. Tak jak figury świętych, którzy witają nas przed wejściem do świątyni.
Rosjanie gorsi od wody
Świątynia w rzeczywistości nabierała blasku nieco dłużej, niż napisał to Orłowicz, bo w latach 1709-1759. Budowę samego kościoła zakończono co prawda w 1720 roku, ale wykańczanie wnętrza i zdobienia fasady zakończono jednak dopiero w 1759 roku. Budowniczym był Hans Christopher Reimers z Ornety, a fundatorem ks. Kasper Simonis. Obaj spoczywają w świątyni, obok ołtarza głównego. Kościół ma ich w sumie siedem. Mnie najbardziej zaciekawił postawiony w 1722 roku ku czci św. Franciszka a Paoli. Jego rolą jest przypominanie o cudownym nawróceniu na katolicyzm protestantki hrabiny von Schwein z podgórowskich Woryn. Święty objawił się jej w nocy i natchnął do nawrócenia. W kościele zachowała się też XVIII-wieczna ambona i polichromia z 1904 roku przedstawiająca sceny z życia Maryi.
Mnie od wnętrza bardziej zachwyciły jednak XVIII-wieczne krużganki, które zdecydowanie bardziej oddychają przeszłością niż te ze Świętej Lipki. Święta Lipka jest wypieszczona, a w Krośnie widać działanie czasu. Ale dlatego właśnie Krosno jest bardziej metafizyczne, choć zbudowano je przecież, wzorując się właśnie na Świętej Lipce. Mało kto już zagląda na tyły kościoła, gdzie znajduje się mały cmentarz.
Jednak to nie wspomniana woda, ale Rosjanie stanowili największe niebezpieczeństwo dla świątyni. W 1914 roku żołnierze Mikołaja II podpalili kościół, spalił się wtedy dach. Wnętrze na szczęście nie ucierpiało.
— Płonące belkowanie, które spadło przez okno nad zakrystią, spowodowało na szczęście tylko przypalenie siedliska duchownego i zatrzymało się na starym dywanie — pisze Andrzej Kopiczko w książce „Krosno koło Ornety. Dzieje i mieszkańcy”. Sanktuarium nie miało zresztą i wcześniej szczęścia do żołnierzy, bo w 1807 roku splądrowali je żołnierze Napoleona.
Stajnia dla koni
Po zajęciu wsi przez Rosjan świątynia została splądrowana i okradziona. Żołnierze sowieccy urządzili sobie tam stajnię dla koni. Cudowna figurka aż do tego czasu znajdowała się w kościele. Wtedy zniknęła. Nie wiadomo, czy została ukryta, czy też padła łupem jakiegoś rosyjskiego żołnierza.
A może zabrał ją ze sobą ksiądz Paul Lunkwitz, który uciekając przed Rosjanami, wyjechał z Krosna do Gdańska? Pod koniec marca do mieszkania, gdzie przebywał, wtargnęli rosyjscy żołnierze i zażądali zegarka, którego ksiądz nie miał. Wtedy Rosjanin strzelił do niego. Kapłan zmarł następnego dnia. Może to któryś z nich zrabował wtedy figurkę? Teraz w ołtarzu znajduje się jej kopia, którą w 1960 roku poświęcił ówczesny biskup warmiński Tomasz Wilczyński.
Kościół remontowali Warmiacy
— 1 stycznia 1947 roku sporządzono spis inwentarza. Odnotowano wówczas, że kościół może pomieścić tysiąc osób. Pod koniec wojny dach został ziszczony w 70 proc., okna uległy ziszczeniu w 75 proc., ołtarze były poprzewracane, figury świętych zniszczone w 30 proc., a dwie wieżyczki urwane — pisze Andrzej Kopiczko we wspomnianej książce.
Zniszczone były też ławki. Msze odprawiano okazjonalnie. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero po 1956 roku, kiedy przeprowadzono doraźny remont. Ciekawe są nazwiska robotników. Ci, których wymienia Andrzej Kopiczko w swojej monografii, to, sądząc z nazwisk, wyłącznie Warmiacy.
A byli nimi murarze: Franciszek Ruch z Brąswałdu i Alfred Arendt z Dywit, wraz z pomocnikami Walterem Wichertem i Reinnholdem Schnitterem z Olsztyna. Roboty ślusarskie wykonywał Alfons Kanka z Olsztyna, a pracami melioracyjnymi zajmował się Józef Frydrych ze Stanclewa, prace ciesielskie wykonywał Andrzej Boehm z Plusek. Blacharką zaś zajmowali się Werner Kwejcz z Gryżlin, Diether Naterski z Zielonowa i Guennther Packmohr z Olsztyna. Ławkami zajmował się Franciszek Lobert z Butryn.
Potem stale coś w Krośnie remontowano, ale pierwsze duże pieniądze pojawiły się dopiero niedawno. W 2007 roku ministerstwo kultury przeznaczyło na przykład 300 tys. na renowację polichromii na suficie.
Warto dodać, że cztery lata po II wojnie światowej majątek ziemski i wszystkie budynki poza kościołem przejęli komuniści, a konkretnie PGR. W budynku przeznaczonym dla księży, który przylega do świątyni, urządzono mieszkania. Budynek popadał w ruinę. W 1989 roku jego losem zainteresował się prokurator, zaniepokojony tym, że do Krosna licznie zjeżdżają niemieckie wycieczki i fotografują ruinę. Potem był jednak czerwiec 1989 roku i budynek wrócił do Kościoła.
Siła wyższa
Klimat krośnieńskiego sanktuarium docenili twórcy serialu komediowego „Siła wyższa”, który opowiada o pewnym niewielkim klasztorze, do którego na nauki duchowe zjeżdża czterech polityków, a obok klasztoru powstaje buddyjski ośrodek. — Zjechaliśmy pół Polski, żeby znaleźć odpowiednie miejsce — mówił „Gazecie Olsztyńskiej” Wojciech Adamczyk, reżyser „Siły wyższej”. — Bardzo nam się w Krośnie spodobało. Krużganki sanktuarium mają klimat klasztoru franciszkańskiego, jakiego szukaliśmy.
W Krośnie (ale głównie w Ornecie) kręcono też zdjęcia do filmu „Papusza” Joanny i Krzysztofa Krauze, który opowiada losy Bronisławy Wajs – pierwszej romskiej poetki, która spisała swoje wiersze.
Klimat krośnieńskiego sanktuarium docenili twórcy serialu komediowego „Siła wyższa”, który opowiada o pewnym niewielkim klasztorze, do którego na nauki duchowe zjeżdża czterech polityków, a obok klasztoru powstaje buddyjski ośrodek. — Zjechaliśmy pół Polski, żeby znaleźć odpowiednie miejsce — mówił „Gazecie Olsztyńskiej” Wojciech Adamczyk, reżyser „Siły wyższej”. — Bardzo nam się w Krośnie spodobało. Krużganki sanktuarium mają klimat klasztoru franciszkańskiego, jakiego szukaliśmy.
W Krośnie (ale głównie w Ornecie) kręcono też zdjęcia do filmu „Papusza” Joanny i Krzysztofa Krauze, który opowiada losy Bronisławy Wajs – pierwszej romskiej poetki, która spisała swoje wiersze.
Nowe przesłanie
Krosno to XVIII wiek, ale nie tylko. W 2007 roku niedaleko kościoła postawiono kolumnę z figurą św. Jana Nepomucena. Święty wita turystów i pątników zapisanym na tablicy zdaniem: „Św. Janie, módl się za nami i strzeż europejskiej tożsamości narodów”.
Czym właściwie jest sanktuarium?
Definicja jest dość prosta, a zawiera ją Kodeks prawa kanonicznego, w którym określono je jako: „kościół lub inne miejsce święte, do którego – za aprobatą ordynariusza miejscowego – pielgrzymują liczni wierni”. W Polsce jest ich ponad 800 (najliczniejszą grupę stanowią sanktuaria maryjne, których jest ponad 500), z czego na terenie archidiecezji warmińskiej ponad 20.
Jest kilka rodzajów sanktuariów. Najważniejsze są te międzynarodowe. W tym przypadku decyzja o nazwie jest zastrzeżona dla Stolicy Świętej. Ten najwyższy status mają w Polsce tylko dwa: sanktuarium św. Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy oraz św. Anny Matki Najświętszej Maryi Panny na Górze Świętej Anny. Aby sanktuarium mogło nazywać się narodowym, musi otrzymać aprobatę Konferencji Episkopatu. Sanktuaria diecezjalne podległe są natomiast danemu ordynariuszowi.
Według innego podziału mamy:
1. Sanktuaria o randze międzynarodowej. Tutaj decydująca jest nie słowo Watykanu, ale tradycja. Takich w Polsce jest 9 (w tym Jasna Góra, Licheń czy Kalwaria Zebrzydowska).
2. Sanktuaria o randze krajowej. Takich jest 3.
3. Sanktuaria o randze ponaddiecezjalnej. To sanktuaria o oddziaływaniu przestrzennym przekraczającym granice macierzystej diecezji. Są to zazwyczaj główne miejsca pielgrzymkowe danego regionu, w których ponad 50 proc. zarejestrowanych grup pątniczych nie pochodzi z macierzystej diecezji. Do grupy sanktuariów o randze ponaddiecezjalnej zakwalifikowano ponad 50 sanktuariów. U nas są to Gietrzwałd i Święta Lipka.
źródło: Franciszek Mróz, „Sanktuaria Kościoła rzymskokatolickiego w przestrzeni sakralnej Polski”
Definicja jest dość prosta, a zawiera ją Kodeks prawa kanonicznego, w którym określono je jako: „kościół lub inne miejsce święte, do którego – za aprobatą ordynariusza miejscowego – pielgrzymują liczni wierni”. W Polsce jest ich ponad 800 (najliczniejszą grupę stanowią sanktuaria maryjne, których jest ponad 500), z czego na terenie archidiecezji warmińskiej ponad 20.
Jest kilka rodzajów sanktuariów. Najważniejsze są te międzynarodowe. W tym przypadku decyzja o nazwie jest zastrzeżona dla Stolicy Świętej. Ten najwyższy status mają w Polsce tylko dwa: sanktuarium św. Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy oraz św. Anny Matki Najświętszej Maryi Panny na Górze Świętej Anny. Aby sanktuarium mogło nazywać się narodowym, musi otrzymać aprobatę Konferencji Episkopatu. Sanktuaria diecezjalne podległe są natomiast danemu ordynariuszowi.
Według innego podziału mamy:
1. Sanktuaria o randze międzynarodowej. Tutaj decydująca jest nie słowo Watykanu, ale tradycja. Takich w Polsce jest 9 (w tym Jasna Góra, Licheń czy Kalwaria Zebrzydowska).
2. Sanktuaria o randze krajowej. Takich jest 3.
3. Sanktuaria o randze ponaddiecezjalnej. To sanktuaria o oddziaływaniu przestrzennym przekraczającym granice macierzystej diecezji. Są to zazwyczaj główne miejsca pielgrzymkowe danego regionu, w których ponad 50 proc. zarejestrowanych grup pątniczych nie pochodzi z macierzystej diecezji. Do grupy sanktuariów o randze ponaddiecezjalnej zakwalifikowano ponad 50 sanktuariów. U nas są to Gietrzwałd i Święta Lipka.
źródło: Franciszek Mróz, „Sanktuaria Kościoła rzymskokatolickiego w przestrzeni sakralnej Polski”
Stefana Bobaka za zhańbienie niemieckiej rasy skazano na karę śmierci i powieszono w lesie w obecności spędzonych robotników polskich. Hedwigę Wölki pozwolono urodzić syna, a potem zesłano ją na trzy lata do obozu w Ravensbrück. Wróciła do Mingajn w 1944 roku. Potem wyjechała do Niemiec. Syn po latach odnalazł grób ojca i postawił mu pomnik.
W Prusach w czasie II wojny pracowało ponad 100 tysięcy przymusowych robotników i jeńców z Polski. Musieli nosić specjalne opaski i nie wolno im było spać pod jednym dachem z Niemcami. W dużych majątkach i zakładach przemysłowych robotników polskich nakazano kwaterować w oddzielnych barkach. W mniejszych gospodarstwach robotnicy przymusowi spali w oborach, komórkach czy stajniach.
Jedzta, jedzta, bośta głodni
Polakom nie wolno było spożywać posiłków z Niemcami przy jednym stole, nawet podczas przerw w pracach polowych musieli siadać oddzielnie. Polskojęzyczni Mazurzy, a szczególnie Warmiacy odnosili się do nich z reguły lepiej niż ich niemieccy sąsiedzi.
— Kiedy weszliśmy do niskiej izby, stół był już nakryty (…). Byliśmy tym zdziwieni. No bo jakże? W samej wsi, w dodatku tuż przy szosie, jak oni się nie boją? We wsi wszędzie sadzano nas w oddzielnym pomieszczeniu, tymczasem tu (…). Razem z nami usiedli także oni oboje i syn Józef. „Jedzta, jedzta, bośta głodni, zapraszała gospodyni. Co sami mowa, to i wom”. Jedząc, Józef spoglądał co rusz w okno: „co by te Hitlery nie przyszli do noju, bo wtedy sami (…) zieta”. „Tak, tak, potwierdziła matka, tero i ściany dycht uszy mają. Niech by tlo kto doniósł, że my tu z wom a, to zaro do sztraflagru” — cytują wspomnienie polskiego robotnika przymusowego Stanisława Badowska i Bohdan Koziełło-Poklewski w artykule „Praca przymusowa w Prusach wschodnich w latach II Wojny Światowej”.
Z tą karą nie było żartów. Przekonał się o tym gospodarzący pod Królewcem Ludwig von Biberstein, który pochodził ze zgermanizowanej od lat starej mazowieckiej szlachty herbu Rogala. Biberstein zaprosił pracujących u niego polskich robotników do stołu w Wigilię. Został za to aresztowany.
— Słuchał stacji zagranicznych, wygłaszał antypaństwowe przemówienie na wigilii, obficie karmił polskich jeńców wojennych pieczenią, wyrobami tytoniowymi itp. i z zasady nigdy nie używał niemieckiego pozdrowienia — pisała o nim „Königsberger Zeitung”. Powieszono go w więzieniu w Barczewie.
— Słuchał stacji zagranicznych, wygłaszał antypaństwowe przemówienie na wigilii, obficie karmił polskich jeńców wojennych pieczenią, wyrobami tytoniowymi itp. i z zasady nigdy nie używał niemieckiego pozdrowienia — pisała o nim „Königsberger Zeitung”. Powieszono go w więzieniu w Barczewie.
Kara śmierci przez powieszenie groziła też za kontakty Polaków z Niemkami. Takich zakazanych miłości w Prusach było wiele. Z reguły kończyły się tragicznie, choć były też historie z happy endem, jak ta spod Olsztynka i Królewca, gdzie miłość połączyła Gertrudę Fabert i polskiego jeńca.
Ostrzyżono ją i prowadzono przez wieś z muzyką
Ona pochodziła spod Grudziądza, on z Wielkopolski. Los zetknął ich na Mazurach, w Królikowie pod Olsztynkiem, gdzie Maksymilian w 1939 roku trafił do obozu jenieckiego. I szybko rozłączył. Jego przeniesiono poza obóz. Ona wyszła za mąż za „swojego” i przeniosła się do niego, pod Królewiec.
Wkrótce upomniał się o niego Wehrmacht, przydzielono jej więc do pracy jeńca. Okazał się nim… Maksymilian. Mąż Gertrudy zginął na froncie, a znajomość i sympatia przerodziły się w miłość: zakazane uczucie, za które Polacy płacili głową. Zimą 1945 roku uciekali wspólnie przed sowietami, potem próbowali wrócić na gospodarkę na pod Królewiec, ale tam była już Rosja.
Wrócili do Królikowa. Rodziny Gertrudy nie było, a ich gospodarkę zajął osiedleniec. Maksymilian odzyskał dom. Urodziło się im trzech synów.
Częściej jednak bywało tragicznie. — Jeden (…) nawiązał romans z Niemką i został powieszony (…) we wsi Tolniki. Ja byłem świadkiem tego wieszania, zgromadzono wtedy około 2000 jeńców wojennych, jego powiesiło gestapo (…) Ona dostała 3 lata, ostrzyżono ją i prowadzono przez wieś z muzyką — wspominał jeden z Polaków. Tolniki to wieś pod Lidzbarkiem warmińskim.
Jego skazano na śmierć, ją na obóz koncentracyjny
Stanisław Bobak mieszkał w Warszawie. Był urzędnikiem. Niemcy złapali go w czasie łapanki. Trafił do Mingajn koło Ornety. Tam poznał Hedwigę Wölki; zbliżyły ich do siebie zainteresowania muzyczne, a potem uczucie. O ich związku wiedziała cała wieś, ale nikt ich nie wydał. Nieszczęście nadeszło wraz z żołnierzami Wehrmachtu, których zakwaterowano we wsi. To jeden z nich przez przypadek odkrył zakazaną miłość i natychmiast poszedł z tym na policję.
Oboje trafili do więzienia. Okazało się, że Jadwiga jest w ciąży. Stefana skazano na karę śmierci, Jadwidze pozwolono urodzić dziecko, a potem wysłano do obozu w Ravensbrück.
— Przewieziono go do lasu pod Mingajnami; stolarz Alex wzdragał się zbudować szubienicę, ale ostatecznie musiał to uczynić. Bobakowi związano ręce. Szedł spokojnie, był opanowany. W ostatnim momencie podniósł ręce wysoko, patrzył ku niebu, zapewne się modlił… Nikt nie wie, gdzie został zakopany, bo przecież nie pochowany — pisze prof. Janusz Jasiński w artykule „Tragedia w Mingajnach w 1942 roku i jej epilog 55 lat później” zamieszczonym w książce „Między Prusami a Polską”.
Miejscowy proboszcz Paul Wettki, Warmiak, odprawił Mszę świętą za jego duszę, o czym publicznie poinformował zebranych w kościele, a z ambony potępił zbrodnię.
Hedwiga przeżyła obóz i wróciła do Mingajn, a w 1948 roku wyjechała z synkiem do Niemiec. Co ciekawe, próbowała uzyskać odszkodowanie dla synka za śmierć ojca, ale bezskutecznie, bo niemiecki sąd uznał, że Stefana Bobaka skazano na śmierć nie z pobudek rasowych czy narodowościowych, ale za… złamanie prawa. Hedwiga próbowała skontaktować się z rodziną Stefana Bobaka, ale ci nie chcieli z nią rozmawiać.
Aby wszyscy byli jedno
Po latach dawni mieszkańcy Mingajn postanowili odnowić miejscowy cmentarz, gdzie oprócz Niemców spoczywają wysiedleni w ramach zbrodniczej Akcji „Wisła” Ukraińcy i Polacy. Stało się to w 1997 roku. Wtedy też ufundowali Stefanowi Bobakowi symboliczny nagrobek.
— Odnowienie cmentarza w Mingajnach nastąpiło głównie dzięki inicjatywie i uporowi ich dawnych mieszkańców. Ale przecież to my Polacy jesteśmy gospodarzami tych cmentarzy tak nowych, jak i starych, poniemieckich. To przede wszystkim do nas należy opieka nad nimi — pisze prof. Janusz Jasiński we wspomnianym już artykule.
Czy był wśród nich syn Stefana Bobaka? — Syn kiedyś tu raz przyjechał i temu ojcu postawił taki pomnik (…). Bo tu kiedyś to Niemcy przyjeżdżali. Co dwa lata było takie spotkanie, w kościele się odprawiało po polsku i po niemiecku (…) raz nawet kiedyś biskup był (…) w remizie robili szwedzki stół i spraszali (…). A teraz już część starych wymarło, część już jest, jak tu ostatnio byli, to już i lekarz i pielęgniarka z nimi byli. A ci młodzi, co już tam się porodzili, to już ich to nie interesuje — wspomina mieszkanka wsi Maria Kraśnianin (http://archipelag.ceik.eu).
Tym biskupem, którego zapamiętała, był biskup Jacek Jezierski, który 20 lipca 1997 roku odprawił mszę w czasie wspomnianych uroczystości. Na odnowionym cmentarzu postawiono wtedy głaz z dwujęzycznym napisem: „Aby wszyscy stanowili jedno”.
Nawet żandarm nie uwierzył
Miłość prowadziła też czasem do zbrodni. Kto pojedzie drogą z Ramsowa do Wipsowa, dostrzeże po prawej stronie leśny krzyż i samotny grób. Spoczywa w nim Jan Gruba (1920-1944), przymusowy robotnik z podlubelskiej wsi, który pracował w jednym z gospodarstw w Ramsówku. Właściciela zmobilizowano, na gospodarce została jego żona z dwójką dzieci, która wielokrotnie próbowała go uwieść. Po kolejnej odmowie oskarżyła go, że zgwałcił jej 6-letnią córkę.
W jego winę nie uwierzyła wieś ani nawet żandarm z Ramsowa, który umożliwił mu ucieczkę, ale Jan Gruba nie skorzystał, bo uważał, że ucieczka byłaby przyznaniem się do winy.
Jan Gruba publicznie i bez sądu został powieszony na drągu przymocowanym do dwóch drzew przy wspomnianej drodze z Ramsowa do Wipsowa. Pochowano go w miejscu stracenia. Kościół uznał go za męczennika cnoty czystości i uznał za błogosławionego.
Szacuje się, że w okresie od 1940 do 1943 roku gestapo dokonało od 700 do 1000 egzekucji polskich robotników przymusowych na terenie Niemiec, jako karę za to, że kochali Niemki i utrzymywali z nimi kontakty intymne (za www.dw.com). Na zdj. stracenie Juliana Majki w Michelsneukirchen (Bawaria)
— Przed 18 laty cierpiałam… i tylko z wielkim trudem mogłam się poruszać. W tej potrzebie znalazłam możliwość udania się do krzyża w Chwalęcinie (…) Zaledwie skończyłam moją modlitwę, doznałam ulgi, że mogłam swobodnie udać się do domu — poświadczyła przed kapłanami Regina Rauter z Ornety.
Święta Lipka jest rozreklamowana i stąd powszechnie znana. O podorneckim Krośnie też jest coraz głośniej i coraz częściej zjeżdżają tam pielgrzymie lub turystyczne wycieczki. Sanktuarium w Chwalęcinie koło Ornety czeka ciągle na swoje „pięć minut”, a jak do tej pory pozostaje nieznaną siostrą tych dwóch pierwszych.
— Wszystko w kościele przypomina o krzyżu – cudowny krucyfiks w ołtarzu głównym, rzeźby świętych w ołtarzach i na ambonie, malowidła na suficie; wszystko jest tak dopasowane, by oddawać cześć temu znakowi, przez który przyszło zbawienie świata. Najpiękniej jest to jednak opowiedziane na suficie — pisze z kolei wspomniany ks. prof. Andrzej Kopiczko.
W świątyni zachwyca 20 takich sufitowych malowideł poświęconych krzyżowi i odnoszących się do historii Kościoła, np. oznaczone przez Andrzeja Kopiczkę jako nr 12 przedstawia zwycięstwo w czasie wyprawy krzyżowej 3 tys. chrześcijan walczących z krzyżem nad 40 tys. Turków. To dlatego Chwalęcin nazywany jest czasami warmińską Kaplicą Sykstyńską.
W świątyni namalowano też cuda, które przyczyniły się do jej powstania. Jedno z nich przedstawia wspomniannego już proboszcz Werdicha. Opatrzono je napisem: „W 1661 r. został Najjaśniejszy Pan Bartłomiej Werdich, proboszcz w Osetniku, po tym jak pozwolił odnowić kaplicę, od dwuletniego przykurczu uwolniony”.
W Chwalęcinie, podobnie jak w Świętej Lipce i Krośnie, w prawdziwie metafizyczny nastrój wprowadzają krużganki, które są nieco starsze od samej świątyni, bo postawiono je w latach 1820-1836. Kościół konsekrowano 100 lat wcześniej, a Czarny Krucyfiks jest datowany na około 1400 rok.
Rosjanie, jak to Rosjanie…
W lutym 1945 roku Chwalęcin zajęli Rosjanie. I jak to mieli w zwyczaju, poznęcali się nad cywilami i zabili około 30 osób. Kościoła nie obrabowali, ale strzelali do figur umieszczonych na fasadzie świątyni. Wizytujący w 1973 roku parafię ks. Julian Wojtkowski zapisał, że „elewacje noszą jeszcze ślady pocisków z czasów wojny”.
Wieś po wojnie zasiedlili Polacy z Kresów, a potem dołączyli do nich Ukraińcy wysiedleni przymusowo w ramach Akcji „Wisła”. W 1947 roku w Chwalęcinie i okolicznych wsiach mieszkało 250 rzymskich katolików, 125 grekokatolików i 70 prawosławnych. Teraz we wsi mieszka pięć rodzin rzymskokatolickich, dwie greckokatolickie i jedna prawosławna.
Kościół w miarę możliwości był remontowany, choć były to naprawy raczej doraźne. W 2004 roku konserwator zabytków zapisał, że „zespół odpustowy w Chwalęcinie wymaga pilnych, kompleksowych prac remontowo-konserwatorskich”. Poważniejsze pieniądze na remonty nadeszły jednak dopiero kilka lat później.
Świątynia czeka na pieniądze na kolejne remontu i odkrycie przez turystów.
Świątynia czeka na pieniądze na kolejne remontu i odkrycie przez turystów.
4. ZGINĄŁ, BO BYŁ POLAKIEM I NIE UPILNOWAŁ KRÓW
Na tym cmentarzu spoczywają od pokoleń Niemcy i jeden Polak. To tancerz przedwojennej opery warszawskiej. Zastrzelił go syn gospodarza, u którego był przymusowym robotnikiem.
Dzisiejszy Osetnik zamieszkiwali ludzie co najmniej od ponad 3 tysięcy lat. Odnaleziono tam ślady cmentarzyska datowane na około 1000 lat
Potem mieszkali tu przez stulecia pruscy Warmowie. Po nich pozostały z kolei ślady obronnej warowni. A potem przyszli Krzyżacy, po których pozostały ruiny kościoła.
Osetnik to malownicza wieś zagubiona między Młynarami i Ornetę. Wieś stara, bo powstała w 1289 roku z nadania biskupa Henryka Fleminga. W XV wieku zbudowano tam kościół. Kilkakrotnie niszczony, odbudowywany i przebudowywany przetrwał do stycznia 1945 roku, kiedy to Niemcy wysadzili wieżę, by uniemożliwić Rosjanom prowadzenie obserwacji.
Z czasem zawalił się dach świątyni. Część wyposażenia ulegała zniszczeniu, część rozkradziono. To co pozostało przeniesiono do sąsiedniego Chwalęcina.
W 2005 roku do Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie trafiły dwie XVIII - wieczne rzeźby św. Ambrożego i św. Augustyna z kościoła w Osetniku. To zasługa pracownika Muzeum Andrzeja Rzempołucha, który przeglądając katalog jednego z warszawskich domów aukcyjnych rozpoznał je jako figury należące do kościoła w Osetniku. Ich autorem jest Jan Frei, rzeźbiarz z Braniewa, który specjalizował się w tworzeniu rzeźb do ołtarzy, prospektów organowych i ambon.
Potem mieszkali tu przez stulecia pruscy Warmowie. Po nich pozostały z kolei ślady obronnej warowni. A potem przyszli Krzyżacy, po których pozostały ruiny kościoła.
Osetnik to malownicza wieś zagubiona między Młynarami i Ornetę. Wieś stara, bo powstała w 1289 roku z nadania biskupa Henryka Fleminga. W XV wieku zbudowano tam kościół. Kilkakrotnie niszczony, odbudowywany i przebudowywany przetrwał do stycznia 1945 roku, kiedy to Niemcy wysadzili wieżę, by uniemożliwić Rosjanom prowadzenie obserwacji.
Z czasem zawalił się dach świątyni. Część wyposażenia ulegała zniszczeniu, część rozkradziono. To co pozostało przeniesiono do sąsiedniego Chwalęcina.
W 2005 roku do Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie trafiły dwie XVIII - wieczne rzeźby św. Ambrożego i św. Augustyna z kościoła w Osetniku. To zasługa pracownika Muzeum Andrzeja Rzempołucha, który przeglądając katalog jednego z warszawskich domów aukcyjnych rozpoznał je jako figury należące do kościoła w Osetniku. Ich autorem jest Jan Frei, rzeźbiarz z Braniewa, który specjalizował się w tworzeniu rzeźb do ołtarzy, prospektów organowych i ambon.
W ruinach kościoła od czasu do czasu odprawiane są nabożeństwa, a rolę ołtarza spełnia wtedy zachowany do dnia dzisiejszego wiszący na ścianie krucyfiks.
Na przykościelnym cmentarzu zachowało się kilka starych nagrobków. Gdzieś tam spoczywa także Edmund Rudolf, tancerz opery warszawskiej, który jako był jeńcem wojennym i pracował w gospodarstwie w Osetniku. W 1940 roku zastrzelił go niemiecki żołnierz, syn gospodarza, który był na przepustce. Dlaczego tozrobił? Bo krowy które pasł Polak weszły w szkodę.
5. PRZYWIÓZŁ SOBIE Z AFRYKI NA WARMIĘ MAURA
Co łączy podorneckie Bażyny z Maurami i hiszpańską dzisiaj Ceutą? A z drugiej z potężnym rodem on und zu Dohna-Schlobitten i Rosjanami zwijającymi tory?
Zacznijmy od tego, że Jan Bażyński tak naprawdę nazywał się Johannes von Baysen. Używając dzisiejszej nomenklatury, był Niemcem i możliwe, że jako 20-latek walczył z Polakami i Litwinami pod Grunwaldem. Potem zmienił jednak zdanie i stanął przeciwko Krzyżakom. Poszło o kobietę, choć nie tylko.
Bażyńscy tak "naprawdę naprawdę" to nazywali się Fleming i przybyli w nasze strony z niemieckiej Lubeki, a nowe nazwisko wzięli sobie od pruskiej nazwy wsi Baysen, leżącej kilka kilometrów od Ornety. Swojemu bratu podarował ją pod koniec XIII wieku biskup Henryk Fleming. To z tego rody wywodził się Jan Bażyński (1390-1459), którego dobra znajdowały się już jednak pod Ostródą.
Jego ojciec był u Krzyżaków ważną figurą; w podostródzkim Dąbrównie odwiedzał go sam wielki mistrz Urlyk von Jungingen. Nic więc dziwnego, że młody Janek trafił na jego dwór. Brał wtedy udział w zagranicznych misjach. Zdobył też sobie rycerską sławę, walcząc z Maurami u boku portugalskiego króla.
Kim byli Maurowie? Ano byli biali i czarni. Ci bielsi byli Arabami, ci ciemniejsi – Berberami. Łączył ich islam. — Mówiąc o Maurach, na myśli trzeba mieć berberyjsko-arabski lud pochodzący z północno-zachodniej Afryki — wyczytałem na national-geographic.pl. Arabowie to Arabowie, Berberzy natomiast to rdzenni mieszkańcy Maroka.
Maurowie w VIII wieku zajęli półwysep iberyjski rządzili nim po początków XIII wieku, a ostatni bastion muzułmański padł na początku XV wieku. W tamtym czasie Maurowie górowali nad nami cywilizacyjnie. — Można wręcz powiedzieć, że średniowieczny Półwysep Iberyjski wyprzedził w rozwoju resztę Europy przynajmniej o kilka wieków — czytamy we wspomnianym tekście zatytułowanym „Maurowie podbili Półwysep Iberyjski i rządzili nim przez stulecia. Wyprzedzali resztę Europy w rozwoju”.
W każdym razie w ramach tego XIV-wiecznego wypierania muzułmanów król Portugalii zajął leżącą już po drugiej stronie Morza Śródziemnego Ceutę. Tam w walkach zasłużył się Jan Bażyński. I to dlatego w jego herbie pojawił się obok wiewiórki Maur.
Bażyński pozostawił pod opieką wielkiego mistrza swoją sympatię.Ten jednak wydał ją za innego rycerza. I wtedy miłość von Baysena do Zakonu zaczęła słabnąć. Został czołowym przywódcą opozycji antykrzyżackiej w Prusach, współorganizatorem i przywódcą Związku Pruskiego. Wątek miłosny był zapewne w jego przypadku ważny, ale pruskiej szlachcie zależało przede wszystkim na zdobyciu takich przywilejów, jakimi ta cieszyła się w koronie. Warto też wspomnieć, że przykładanie współczesnych narodów do średniowiecznych konfliktów to lekkie nadużycie. Wspomnijmy tutaj tylko, że „antyniemiecki” Związek Pruski w oryginale nazywał się Preussische Bund. Tak czy inaczej Bażyński stał się gorącym zwolennikiem zespolenia Prus z Rzeczpospolitą.
Jan Długosz zapisał mowę, jaką przed królem Kazimierzem Jagiellończykiem w 1454 roku wygłosił „rycerz Jan Bayssen”: — Gdy więc twoja Królewska Miłość, jak wszystkim wiadomo, i co sam mistrz i zakon jawnymi wyznali pismy, jesteś zakonu tego nadawcą, uposażycielem i dobroczyńcą, ziemie zaś pomorska, chełmińska i michałowska gwałtem przemocą zostały Królestwu Polskiemu wydarte, przeto udajemy się do Majestatu twego z prośbą, abyś nas raczył przyjąć za twoich i królestwa twego wieczystych poddanych i hołdowników, i wcielił do Królestwa Polskiego, od którego jesteśmy oderwani. I dodał: — Albo tobie, jeżeli nas pod twą władzę przyjmiesz, albo nieprzyjaciołom, jeśli nami wzgardzisz, służyć będziemy.
I to drugie okazało się w dłuższej perspektywie prawdą. Zresztą jego syn przeszedł na stronę Krzyżaków
Dzisiejsze Bażyny to położona pod Ornetą ładna wieś. Stoi tam kościół wzniesiony w I połowie XIV wieku, z którego do naszych czasów, po późniejszych przebudowach, przetrwały tylko fragmenty murów. W środku króluje barok: ołtarz pochodzi z 1745 roku, a ambona – z XVII wieku. Na drzwiach kościoła zachował się zamek z około 1500 roku.
Bażyny przez 20 lat miały też dostęp do kolei, co zawdzięczały potężnemu rodowi von und zu Dohna-Schlobitten. W 1925 roku zbudowano bowiem połączenie ze Słobit do Ornety. Linię wiosną 1945 roku zabrali do siebie Rosjanie. W sumie jakieś 30 kilometrów torów. Najciekawszą po niej pamiątką jest zjawiskowy wiadukt pod Ornetą, ale o tym będzie poniżej.
6. POD ORNETĄ SŁUŻYŁ PRZYSZŁY KANCLERZ NIEMIEC
Na cmentarzu w Ornecie jeden grób szczególnie zwraca uwagę. Nie ma krzyża, a wieńczy go śmigło. Spoczywa tam lotnik, który zginął w 1967 roku w wieku 31 lat. Czemu pochowano go akurat tutaj?
Lotnisko w Ornecie? Słyszeli o nim głównie ci, którzy lubią ścigać się na motorach czy autami. Jego lotnicza historia skończyła się bowiem w końcu lat 60. ubiegłego wieku. Powstało zaś na początku lat 30. Zostało rozbudowane już w czasie wojny przez jeńców i pracowników przymusowych. Co ciekawe, krótko w pobliskim Drwęcznie służył w czasie wojny Helmut Schmidt (1918-2015), kanclerz Niemiec w latach 1974-1982. Zajmował się tam szkoleniem z zakresu lekkiej artylerii przeciwlotniczej.
Po II wojnie, do 1950 roku lotnisko zajmowali Rosjanie. W dwóch kolejnych latach w miejsce trawiastego zbudowano betonowy pas startowy o wymiarach 2000 x 50 m. Wtedy lotniskiem zaczął gospodarzyć 29 Pułk Lotnictwa Myśliwskiego. I tak było aż do końca 1968 roku. Stacjonowało tu stale ponad 30 samolotów.
Tuż przed wyprowadzką wojska z Ornety w czasie interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji przebiegała trasa przemarszu i przelotu rosyjskich żołnierzy.
W sumie w czasie podczas wykonywania lotów zginęło 8 pilotów z 29 Pułk Lotnictwa Myśliwskiego w Ornecie. Czy spoczywający na orneckim cmentarzu lotnik był jednym z nich? Tego nie wiem, ale chyba nie, bo brakuje zwyczajowej w takich okolicznościach formuły „zginął tragicznie”. Przeżył za to pilot, który w 1962 roku rozbił się w okolicach Miłakowa. Lotnik się katapultował, a odrzutowy myśliwiec LIM 2 (polska wersja rosyjskiego MIGa-15) roztrzaskał się o taflę jeziora Mildzie. Większość wraku wtedy wydobyto, ale nurkowie z olsztyńskiego Akademickiego Klubu Płetwonurków Skorpena w 2019 roku wydobyli jeszcze wiele części tej maszyny.
Dodajmy jeszcze, że największe lotniczy cmentarz miałby się znajdować w Olsztynie przy ulicy Szarych Szeregów, gdzie spoczywać ma 670 lotników z francuskiego pułku Normandie-Niemen, którzy w latach 1943-1945 walczyli w strukturach lotnictwa sowieckiego, a w końcowej fazie bili się w Prusach Wschodnich – między innymi w okolicach Braniewa i Pieniężna, a więc bardzo blisko Ornety.
Problem z liczbą 670 jest taki, że wszystkich pilotów w tym pułku było… 96. — Bilans wojenny pułku „Notrmandie-Niemen” jest imponujący: w ciągu trzech lat wykonał 5240 lotów, stoczył 869 walk powietrznych, odniósł 273 zwycięstwa uznane, a 37 zwycięstw prawdopodobnych. Spośród 96 pilotów, którzy przewinęli się przez formację, 46 nie wróciło z lotu bojowego (15 poległo, 31 uznano za zaginionych), a 6 zostało rannych. W podziękowaniu za wzorową służbę na osobiste życzenie Stalina Francuzi otrzymali 40 Jaków-3. Zaproponowano im także wypłatę wynagrodzenia za walkę na froncie w dolarach, ale na to się nie zgodzili — napisał Piotr Korczyński w artykule „Wolni Francuzi nad Niemnem” opublikowanym w „Polsce Zbrojnej”.
W każdym razie na tych Jakach w czerwcu 1945 roku lotnicy tego pułku odlecieli z bazy w Elblągu do Paryża. Kto zatem spoczywa na wspomnianym cmentarzu? Z dużą dozą prawdopodobieństwa Francuzi pochowani w Olsztynie to jeńcy wojenni, ofiary Stalagu I B (w okolicach Olsztynka) lub jego filii. Po ekshumacji nie zostali oni być może przetransportowani do Francji, jak większość, lecz pochowani w Olsztynie. Najprawdopodobniej więc na tym cmentarzu nie spoczywa żaden francuski lotnik.
Ale wracajmy do Ornety. Jeszcze przez kilka lat po opuszczeniu lotniska przez wojsko dbano o nie. Na początku lat 70. wyremontowano drogę kołowania. Potem jednak lądowisko zarastało. Zmieniło się to dzięki grupie zapaleńców, którzy je oczyścili, a w połowie 2013 roku na wyremontowanej części pasa startowego pojawił się pierwszy od kilkudziesięciu lat samolot. Z kolei w 2019 roku odbyły się tam wojskowe ćwiczenie lotnicze, a w 2020 roku symbolicznie otwarto lądowisko Orneta, które teraz należy do miasta.
Najczęściej wykorzystują je jednak fani szybkiej jazdy.
A to, co zostało z lotniska, przydało się po latach do budowy hali sportowej w Ornecie, której konstrukcja nośna została „przeniesiona” z hangaru lotniczego.
A to, co zostało z lotniska, przydało się po latach do budowy hali sportowej w Ornecie, której konstrukcja nośna została „przeniesiona” z hangaru lotniczego.
Legenda głosi, że ta linia powstała, by połączyć wszystkie posiadłości Dohnów, najpotężniejszego w Prusach, choć raczej ważniejsze były w tym przypadku kwestie militarne.
Dohnowie w Słobitach pojawili się w Prusach jak zaciężni żołnierze na służbie Zakonu Krzyżackiego. Po klęsce Krzyżaków w wojnie 13-letniej Zakon spłacał swoje długi nadając im wsie. Tak to Dohnowie stali się właścicielami wsi położonych w okolicach Morąga i Pasłęka, między innymi Wilcząt. Ich siedzibą rodową był w tym czasie zamek w Morągu. W 1525 roku Dohnowie przenieśli się do Słobit. Z czasem zbudowali tam przepiękny pałac.
Pałac w Słobitach był perełką architektury barokowej. Kolejni Dohnowie zgromadzili w nim wspaniałą kolekcję dzieł sztuki, między innymi 450 obrazów oraz zbiory porcelany, mebli i monet. Pałacowa bibliotek liczyła 55 tysięcy książek. Do 1945 roku była to największa prywatna biblioteka w Europie.
W pałacu bywał Wilhelm II, ostatni cesarz Niemiec. Ostatni właściciel Słobit Aleksander Dohna - Schlobitten w styczniu 1945 roku wywiózł co mógł do Niemiec. Resztę rozgrabili w lutym 1945 roku Sowieci. A pałac spalili. Dla Polski udało się uratować tylko kilka obrazów, które znajdują się w Muzeum-Warmii-i-Mazur-w-Olsztynie.
W pałacu bywał Wilhelm II, ostatni cesarz Niemiec. Ostatni właściciel Słobit Aleksander Dohna - Schlobitten w styczniu 1945 roku wywiózł co mógł do Niemiec. Resztę rozgrabili w lutym 1945 roku Sowieci. A pałac spalili. Dla Polski udało się uratować tylko kilka obrazów, które znajdują się w Muzeum-Warmii-i-Mazur-w-Olsztynie.
Z pałacu pozostały tylko ruiny. Zachował się tylko główny korpus pałacu. Ocalał za to położony kilometr od pałacu folwark. W parku zachowały się lipy i dęby posadzone w 1625 roku.
Pałac w Słobitach ma pewien związek z Bursztynową Komnatą. Jesienią 1944 roku dyrektor muzeum w Królewcu zaproponował księciu Dohna przechowanie w piwnicach pałacu bursztynowej komnaty. Książę odmówił tłumacząc, że piwnice są zbyt zawilgocone.
Pałac w Słobitach ma pewien związek z Bursztynową Komnatą. Jesienią 1944 roku dyrektor muzeum w Królewcu zaproponował księciu Dohna przechowanie w piwnicach pałacu bursztynowej komnaty. Książę odmówił tłumacząc, że piwnice są zbyt zawilgocone.
Warto tutaj wspomnieć innego Dohnę, Heinrich Karol zu Dohna-Schlobitten, który wżenił się w 1920 roku w majątek w pokętrzyńskich Tołkinach.
Książę był zawodowym wojskowym. W czasie drugiej wojny był szefem sztabu Grupy Armii „Środek”, która działała na froncie wschodnim. Potem pełnił służbę we Francji, Norwegii i Finlandii. Z wojska odszedł na własną prośbę w 1943 roku. Związał się wtedy ze spiskowcami, którzy chcieli usunąć Hitlera i w ten sposób uratować Niemcy przed ostateczną klęską.
Po śmierci Hitlera miał zarządzać Prusami Wschodnimi. Aresztowano go dzień po nieudanym zamachu na Hitlera dokonanym przez Clausa Schenka von Stauffenberga w lipcu 1944 roku. Stracono go 14 września 1944 roku, a jego żonę wysłano do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Maria-Agnes przeżyła wojnę i zmarła w 1983 roku. Pałac, w którym mieszkali, spalili w styczniu 1945 roku sowieccy żołnierze.
Tory ze Słobit do Ornety oddano do użytku w połowie lat 20 ubiegłego wieku. Stamtąd, przez Lidzbark można było dostać się koleją Braniewa (ta linia nadal istnieje) i do Kętrzyna przez Lidzbark. Tę ostatnia rozebrali w 1945 roku Rosjanie. Teraz na odcinku Orneta-Lidzbark to liczący sobie 30 kilometrów szlak rowerowy.
Tory od Słobit do Ornety Rosjanie zabrali sobie w lipcu 1945 roku. Potem jednak położono je znowu, na krótkim odcinku do Drwęczna i w ten sposób połączyć torami pobliskie lotnisko wojskowe. Stacjonował tam pułku lotnictwa myśliwskiego, po którego likwidacji tory i widoczny na zdjęciu wiadukt uległy zniszczeniu.
Zwijanie torów przez Rosjan było zresztą wtedy nagminne. — Z ogólnej liczby torów w okręgu Dyrekcji Kolei Państwowych w Olsztynie (289 447 km) rozebrały władze radzieckie tory na przestrzeni 1780,79 km — informował latem 1945 roku Warszawę Jakub Prawin, Pełnomocnik Rządu na Okręg Mazurski.
8. NAJBARDZIEJ FILMOWE MIASTO W WARMIŃSKO-MAZURSKIM
Jakie jest najbardziej filmowe miasto w naszym regionie? Olsztyn, Elbląg a może Ełk? Nic z tych rzeczy, nasi filmowcy najbardziej pokochali malowniczą Ornetę. I nie ma w tym nic dziwnego, bo Orneta ma w sobie magię i czar jakie mają tylko małe, trochę senne miasteczka, w których można niespiesznie pooddychać przeszłością
W Ornecie i okolicy nakręcono kilka filmów. Tutaj powstawały zdjęcia między innymi do “Róży” Wojciecha Smarzowskiego i “Papuszy” Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego, pierwszej w Polsce poetki piszącej po romsku, którą Romowie wykluczyli ze swojej społeczności, oskarżając ją, że w swoich (tłumaczonych na polski) wierszach zdradza ich tajemnice.
Dlaczego twórcy "Papuszy" wybrali Ornetę?
— Jest tu zabytkowa architektura, poniekąd już spatynowana, są tu i jeziora, i lasy, otwarte przestrzenie, a poza tym to jest taki rejon, w którym jest mało paskudnej ingerencji człowieka. Bez takich „pereł architektury”, których pełno w Polsce centralnej — mówiła w 2012 roku dla "Gazety Olsztyńskiej" Anna Wunderlich, scenografka filmu "Papusza".
— Kiedy ją zobaczyłem to mnie po prostu olśniło. Nie sądziłem, że takie miejsca są na świecie. Trochę przypomina francuskie Carcassonne ze „wspinającymi się” starymi budynkami. Mimo to pewnie miasto nie jest tłumnie odwiedzane przez turystów. A szkoda, bo to niezwykłe miejsce, położone prawie pod naszą wschodnią granicą. Prawdę mówiąc nie sądziłem, że tam kiedyś zrobię film. Producent też nie był zachwycony tym, aby ekipa jeździła tak daleko, ale tak nas zauroczyło to miejsce, że nie było odwrotu. To w ogóle wydaje się być nowy kompletnie nietknięty turystycznie rejon: Orneta, Jegławki, Chwalęcin. A przecież naprawdę wart poznania — mówił Jan Jakub Kolski, który na podstawie prozy Włodzimierza Odojewskiego nakręcił w Ornecie „Wenecję”.
Jednak najważniejszym z punktu widzenia historii naszego regionu jest "Róża" Wojciecha Smarzowskiego, która opowiada o powojennych, dramatycznych losach Mazurów. Ostatnio w Ornecie gościł Jerzy Skolimowski, gdzie kręcono niektóre zdjęcia do jego najnowszego filmu IO.
Orneta to stare miasto, założono je bowiem w XIV wieku, dokładnie w 1313 roku. Wyznaczono wtedy prostokątny rynek, z którego wybiegało dziesięć ulic (po dwie z boków krótszych i po trzy z boków dłuższych). I zbudowano kościół i ratusz, które przetrwały do naszych czasów, bo Rosjanie w 1945 roku obeszli się z Ornetą wyjątkowo łagodnie niszcząc góra 15% budynków.
— Rynek w Ornecie jest najładniejszy na Warmii. Otaczają go stare kamienice barokowe z podcieniami, a także nowe domy dla niepsucia harmonii budowane z podcieniami — pisał w wydanym w 1923 roku "Ilustrowanym przewodniku po Mazurach Pruskich i Warmii" Mieczysława Orłowicz. — Na środku stoi ratusz, jedyny gotycki jaki zachował się na Warmii...jego estetyczne wrażenie psują znacznie od niego wyższe piętrowe kamienice.
To jednak nie ratusz, ale kościół farny św. Jana Chrzciciela jest prawdziwą perłą nie tylko Ornety i Warmii ale całego warmińsko-mazurskiego. — Kościół farny jest po katedrze fromborskiej najcenniejszym zabytkiem budownictwa gotyckiego kościelnego na Warmii — podkreślał Orłowicz.
Kościół św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty góruje nad miastem i zaświadcza o tym, jak piękne do 1945 roku było to miasto. Teraz zresztą także nie brakuje mu urody i wdzięku, jakich większość naszych miast pozbawili Rosjanie paląc je w 1945 roku.
Budowę kościoła zakończono w 1379 roku. W środku zachowały się wspaniałe malowidła gotyckie. Największe wrażenie robi Koronacja NMP oraz św. Anna Samotrzeć w asyście świętych. Imponujący, trójkondygnacyjny ołtarz główny, ambona i organy pochodzą z XVIII wieku.
W stalli ławników miejskich znajduje się najstarszy portret kardynała Stanisława Hozjusza z 1570 roku. Zresztą słowa nie oddadzą piękna tej świątyni. Po prostu obejrzyjcie zdjęcia. A najlepiej sami się przekonajcie, jaki mistyczny jest ten kościół.
Rzygacze i pluwacze
Kościół warto też obejrzeć na zewnątrz. Zewnętrzne ściany są bowiem udekorowane ceglanym fryzem z glazurowanej cegły z płaskorzeźbami głów męskich i kobiecych, które spoglądają na Ornetę od 700 lat. A kto podniesie głowę w górę dostrzeże rzygacze w kształcie smoczych głów (od strony ulicy). Co to są te rzygacze? To inaczej garłacze, pluwacze lub plwacze a nawet maszkarony czyli ozdobne zakończenia rynny dachowej. Są charakterystyczne dla warmińskich kościołów, zdobią choćby rynny katedry we Fromborku.
Do Ornety pasują w dwójnasób, bo herbem miasta jest smok. Te stwory, jak wiadomo posiadają baśniową moc, która jednak wymyślają i nadają im ludzie. Zatem warmińsko-niemiecki biały smok na czarnym tle po wojnie dostosował się do ducha epoki i za sprawa ludzi zamienił się w zębate koło z kłosami zboża, a po 1989 roku powrócił do swojej skóry, tyle że teraz smok jest czarny, a tło białe.
Kościół stoi przy rynku, na którym króluje wspomniany już ceglany ratusz wybudowany w 1375 roku. Przez wieki był nieznacznie przebudowywany. Po środku ratusza znajduje się wieżyczka, w której został umieszczony najstarszy na Warmii dzwon z 1384 roku. Ratusz otoczony jest dobudowanymi w XV wieku kamienicami z charakterystycznymi arkadami i oczywiście już powojennymi "plombami"
Kto lubi, może też zajść na stary cmentarz ewangelicki, który mieści się przy dawnym kościele ewangelickim (od 1948 roku cerkiew prawosławna).
Zamęczone zakonnice
Rosjanie co prawda spalili w 1945 roku Ornetę mniej niż inne miasta, ale to nie znaczy, że dopuścili się tam mniejszych bestialstw. Z relacji wiemy, co działo się w szpitalu prowadzonym przez siostry katarzynki.
— Nie oszczędzano sióstr zakonnych, a nawet zgwałcono 80-letnią kobietę w okrutny sposób. Gdy się broniłyśmy, byłyśmy bite kolbami, przykładano nam broń do piersi, pięściami okładano po głowie i całym ciele, szarpano, policzkowano, dwukrotnie postrzelono mi nogi. Tak było każdej nocy. Wiele wycierpiały siostry chore na płuca, które były i tak już bardzo słabe. Położyłyśmy je w oddzielnym pokoju, by miały więcej powietrza, sądząc, że będą bezpieczne, ale i tam Rosjanie je odnaleźli. Ci wybili szyby, weszli przez okna i okrutnie zgwałcili siostry — wspominała jedna z sióstr. (cytat za: Ks. Wojciech Zawadzki, Historyczny i ideologiczny kontekst męczeństwa, sióstr św. Katarzyny na Warmii w 1945 r. Studia warmińskie, 53/2016).
— Szczególnie wiele wycierpiała s. G. Pierwszy postrzał dostała w klatkę piersiową. Kula wyszła na wylot. Drugi postrzał dostała w nogę, a trzeci w przedramię. Mimo tych ran nadal była dręczona i gwałcona —
W efekcie trzy z nich zmarły. Męczeńską śmierć poniosło w sumie16 sióstr z Warmii. Teraz toczy się ich proces beatyfikacyjny. W 2020 roku pracownikom Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN udało się odnaleźć ich szczątki na cmentarzu w Ornecie.
— Szczególnie wiele wycierpiała s. G. Pierwszy postrzał dostała w klatkę piersiową. Kula wyszła na wylot. Drugi postrzał dostała w nogę, a trzeci w przedramię. Mimo tych ran nadal była dręczona i gwałcona —
W efekcie trzy z nich zmarły. Męczeńską śmierć poniosło w sumie16 sióstr z Warmii. Teraz toczy się ich proces beatyfikacyjny. W 2020 roku pracownikom Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN udało się odnaleźć ich szczątki na cmentarzu w Ornecie.
Igor Hrywna
Rzygacze, pluwacze i garłacze: co to jest?
Jakie jest najbardziej filmowe miasto w naszym regionie? Olsztyn, Elbląg a może Ełk? Nic z tych rzeczy, nasi filmowcy najbardziej pokochali malowniczą Ornetę. I nie ma w tym nic dziwnego, bo Orneta ma w sobie magię i czar jakie mają tylko małe, trochę senne miasteczka, w których można niespiesznie poodychać przeszłością.
W Ornecie i okolicy nakręcono kilka filmów. Tutaj powstawały zdjęcia między innymi do “Róży” Wojciecha Smarzowskiego i “Papuszy” Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego, pierwszej w Polsce poetki piszącej po romsku, którą Romowie wykluczyli ze swojej społeczności, oskarżając ją, że w swoich (tłumaczonych na polski) wierszach zdradza ich tajemnice.
Dlaczego twórcy "Papuszy" wybrali Ornetę?
— Jest tu zabytkowa architektura, poniekąd już spatynowana, są tu i jeziora, i lasy, otwarte przestrzenie, a poza tym to jest taki rejon, w którym jest mało paskudnej ingerencji człowieka. Bez takich „pereł architektury”, których pełno w Polsce centralnej — mówiła w 2012 roku dla "Gazety Olsztyńskiej" Anna Wunderlich, scenografka filmu "Papusza".
— Kiedy ją zobaczyłem to mnie po prostu olśniło. Nie sądziłem, że takie miejsca są na świecie. Trochę przypomina francuskie Carcassonne ze „wspinającymi się” starymi budynkami. Mimo to pewnie miasto nie jest tłumnie odwiedzane przez turystów. A szkoda, bo to niezwykłe miejsce, położone prawie pod naszą wschodnią granicą. Prawdę mówiąc nie sądziłem, że tam kiedyś zrobię film. Producent też nie był zachwycony tym, aby ekipa jeździła tak daleko, ale tak nas zauroczyło to miejsce, że nie było odwrotu. To w ogóle wydaje się być nowy kompletnie nietknięty turystycznie rejon: Orneta, Jegławki, Chwalęcin. A przecież naprawdę wart poznania — mówił Jan Jakub Kolski, który na podstawie prozy Włodzimierza Odojewskiego nakręcił w Ornecie „Wenecję”.
Jednak najważniejszym z punktu widzenia historii naszego regionu jest "Róża" Wojciecha Smarzowskiego, która opowiada o powojennych, dramatycznych losach Mazurów. Ostatnio w Ornecie gościł Jerzy Skolimowski, gdzie kręcono niektóre zdjęcia do jego najnowszego filmu IO (premiera 2022).
Film opowiada historię osiołka urodzonego w polskim cyrku, którego opiekunką jest darząca go miłością artystka Kasandra. W cyrku osiołek jest bity i dręczony przez właściciela, toteż Kasandra – żeby ratować zwierzę – donosi o jego losach aktywistom chroniącym prawa zwierząt. Osiołek zostaje przeniesiony do stadniny koni, a następnie ośrodka terapeutycznego dla dzieci, skąd jednak ucieka, tęskniąc za swoją dawną opiekunką. Potem wędruje po Europie, aż schwytany trafia do rzeżni.
Orneta to stare miasto, założono je bowiem w XIV wieku, dokładnie w 1313 roku. Wyznaczono wtedy prostokątny rynek, z którego wybiegało dziesięć ulic (po dwie z boków krótszych i po trzy z boków dłuższych). I zbudowano kościół i ratusz, które przetrwały do naszych czasów, bo Rosjanie w 1945 roku obeszli się z Ornetą wyjątkowo łagodnie niszcząc góra 15% budynków.
— Rynek w Ornecie jest najładniejszy na Warmii. Otaczają go stare kamienice barokowe z podcieniami, a także nowe domy dla niepsucia harmonii budowane z podcieniami — pisał w wydanym w 1923 roku "Ilustrowanym przewodniku po Mazurach Pruskich i Warmii" Mieczysława Orłowicz. — Na środku stoi ratusz, jedyny gotycki jaki zachował się na Warmii...jego estetyczne wrażenie psują znacznie od niego piętrowe kamienice.
To jednak nie ratusz, ale kościół farny św. Jana Chrzciciela jest prawdziwą perłą nie tylko Ornety i Warmii ale całego warmińsko-mazurskiego. — Kościół farny jest po katedrze fromborskiej najcenniejszym zabytkiem budownictwa gotyckiego kościelnego na Warmii — podkreślał Orłowicz.
Kościół św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty góruje nad miastem i zaświadcza o tym, jak piękne do 1945 roku było to miasto. Teraz zresztą także nie brakuje mu urody i wdzięku, jakich większość naszych miast pozbawili Rosjanie paląc je w 1945 roku.
Budowę kościoła zakończono w 1379 roku. W środku zachowały się wspaniałe malowidła gotyckie. Największe wrażenie robi Koronacja NMP oraz św. Anna Samotrzeć w asyście świętych. Imponujący, trójkondygnacyjny ołtarz główny, ambona i organy pochodzą z XVIII wieku.
W stalli ławników miejskich znajduje się najstarszy portret kardynała Stanisława Hozjusza z 1570 roku. Zresztą słowa nie oddadzą piękna tej świątyni. Po prostu obejrzyjcie zdjęcia. A najlepiej sami się przekonajcie, jaki mistyczny jest ten kościół.
Rzygacze i pluwacze
Kościół warto też na zewnątrz. Zewnętrzne ściany są bowiem udekorowane ceglanym fryzem z glazurowanej cegły z płaskorzeźbami głów męskich i kobiecych, które spoglądają na Ornetę od 700 lat. A kto podniesie głowę w górę dostrzeże rzygacze w kształcie smoczych głów (od strony ulicy). Co to są te rzygacze? To inaczej garłacze, pluwacze lub plwacze a nawet maszkarony czyli ozdobne zakończenia rynny dachowej. Są charakterystyczne dla warmińskich kościołów, zdobią choćby rynny katedry we Fromborku.
Do Ornety pasują w dwójnasób, bo herbem miasta jest smok. Te stwory, jak wiadomo posiadają baśniową moc, która jednak wymyślają i nadają im ludzie. Zatem warmińsko-niemiecki biały smok na czarnym tle po wojnie dostosował się do ducha epoki i za sprawa ludzi zamienił się w zębate koło z kłosami zboża, a po 1989 roku powrócił do swojej skóry, tyle że teraz smok jest czarny, a tło białe.
Kościół stoi przy rynku, na którym króluje wspomniany już ceglany ratusz wybudowany w 1375 roku. Przez wieki był nieznacznie przebudowywany. Po środku ratusza znajduje się wieżyczka, w której został umieszczony najstarszy na Warmii dzwon z 1384 roku. Ratusz otoczony jest dobudowanymi w XV wieku kamienicami z charakterystycznymi arkadami i oczywiście już powojennymi "plombami"
Kto lubi, może też zajść na stary cmentarz ewangelicki, który mieści się przy dawnym kościele ewangelickim (od 1948 roku cerkiew prawosławna).
Zamęczone zakonnice
Rosjanie co prawda spalili w 1945 roku Ornetę mniej niż inne miasta, ale to nie znaczy, że dopuścili się tam mniejszych bestialstw. Z relacji wiemy, co działo się w szpitalu prowadzonym przez siostry katarzynki.
— Nie oszczędzano sióstr zakonnych, a nawet zgwałcono 80-letnią kobietę w okrutny sposób. Gdy się broniłyśmy, byłyśmy bite kolbami, przykładano nam broń do piersi, pięściami okładano po głowie i całym ciele, szarpano, policzkowano, dwukrotnie postrzelono mi nogi.
Tak było każdej nocy. Wiele wycierpiały siostry chore na płuca, które były i tak już bardzo słabe.
Położyłyśmy je w oddzielnym pokoju, by miały więcej powietrza, sądząc, że będą bezpieczne, ale i tam Rosjanie je odnaleźli. Ci wybili szyby, weszli przez okna i okrutnie zgwałcili siostry.
Szczególnie wiele wycier piała s. G. Pierwszy postrzał dostała w klatkę piersiową. Kula wyszła na wylot. Drugi postrzał dostała w nogę, a trzeci w przedramię. Mimo tych ran nadal była dręczona i gwałcona — wspominała jedna z sióstr. (cytat za: Ks. Wojciech Zawadzki, Historyczny i ideologiczny kontekst męczeństwa, sióstr św. Katarzyny na Warmii w 1945 r. Studia warmińskie, 53/2016).
W efekcie trzy z nich zmarły. Męczeńską śmierć poniosło w sumie16 sióstr z Warmii. Teraz toczy się ich proces beatyfikacyjny. W 2020 roku pracownikom Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN udało się odnaleźć ich szczątki na cmentarzu w Ornecie.
Igor Hrywna
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez