Ulotne chwile zaklęte w torebkach
2021-02-21 16:00:00(ost. akt: 2021-02-20 19:16:49)
Elżbieta Held, z wykształcenia prawniczka, z umiłowania artystka, zajmuje się metaloplastyką i malarstwem. Uciekła od zgiełku wielkiego miasta i zamieszkała w maleńkiej wsi na rubieżach powiatu nidzickiego. Tam znalazła spokój i ciszę. Cieszy się urokami wiejskiego życia. Jej ostatnia fascynacja to malowanie obrazków na zużytych torebkach od herbaty.
Elżbieta Held urodziła się w Warszawie, tam mieszkała przez całą młodość. — Trochę wydłużoną, bo do ponad czterdziestki, ale nie pasowało mi życie tzw. wielkomiejskie, więc postanowiłam się przenieść na wieś. I w taki to sposób znalazłam się na rubieżach powiatu nidzickiego w maleńkiej wiosce liczącej 12 domów, z czego trzy niezamieszkałe — mówi pani Elżbieta.
W Warszawie przeszkadzały jej tłumy ludzi, pośpiech, ciągła gonitwa. — Jestem osobą niespecjalnie wysoką, żeby nie powiedzieć niską, a życie takich mikrusów nie jest łatwe w ścisku, np. w środkach komunikacji. A poza tym, lubię spokój, ciszę i tzw. nudne życie. Jestem zadowolona z przeprowadzki, bo - prawdę mówiąc - jestem zdecydowanie samotnicą — dodaje.
Do naszego powiatu trafiła przypadkiem. Plany były inne, a wyszło trochę inaczej niż zamierzali z mężem. — I to jest super, ja wierzę, że w przypadkach jest jakaś logika i należy się im poddawać.
— Gdy szukaliśmy miejsca do osiedlenia, spodobało nam się bardzo zaniedbane gospodarstwo, ale jak stwierdziliśmy, z dużym potencjałem. W tej chwili jest tu ogród, wiele drzew, nawet całkiem spory las, a było tylko chwastowisko. Kosztowało nas to bardzo dużo pracy. Jej skutki odczuwam dotkliwie w kręgosłupie, ale było warto! — zapewnia pani Elżbieta.
Elżbieta Held z wykształcenia jest prawnikiem. Nawet przez jakiś czas pracowała w tym zawodzie. — Ale to nie moja bajka — mówi. Powoli zaczęła wycofywać się z pracy na etacie i zajęła się działalnością artystyczną
— To był głęboki PRL i potrzebne były do tego specjalne uprawnienia Ministerstwa Kultury i Sztuki. Zbierała się komisja fachowców i oceniała, czy taki kandydat, po przedstawieniu swoich prac, może wykonywać zawód artysty i sprzedawać swoje prace np. w galerii. Ja takie uprawnienia zdobyłam pod koniec lat osiemdziesiątych — wyjaśnia artystka.
Na początku swojej działalności artystycznej zajęła się rzeźbą, projektowała również biżuterię. Przez długie lata jej tworzywem były metale. Swoje rzeźby wykonywała głównie metodą repusu.
— Polega ona na nadawaniu blasze formy przestrzennej młotkami repuserskimi i łączeniu w całość metodą lutowania, nitowania lub skręcania. Wybrałam tę metodę, bo lubiłam stukać, pukać i sprawia mi satysfakcję, gdy coś się uda wyklepać. A w ogóle to chyba cierpię na chorobę niespokojnych rąk, bo ciągle muszę coś dłubać. Fascynuje mnie to. Początkowo nie dokumentowałam swoich prac, m.in. dlatego, że nie umiem robić zdjęć. Potem było już łatwiej, bo były tzw. idiotenkamery. Przyznam się, że nigdy nie przywiązywałam wagi do tych spraw — dodaje.
Rzeźba i biżuteria to już przeszłość, ponieważ praca w metalu to duży wysiłek. — Ja mam swoje lata. Teraz jestem szczęśliwą stypendystką ZUS i zajmuję się tylko malowankami. To daje mi satysfakcję — zapewnia pani Elżbieta.
Dlaczego malarstwo? — Rysuję odkąd pamiętam, zawsze lubiłam. A maluję już od kilkunastu lat. Ale maluję dla siebie, bo lubię, bo sprawia mi to przyjemność. Raz wychodzi lepiej, raz gorzej. Jak coś nie wyjdzie, to wywalam i się nie chwalę, a jak wyjdzie i komuś się spodoba, to daję w prezencie — mówi z przymrużeniem oka.
Maluje wszystko, co tylko przyjdzie jej do głowy. Bardziej z wyobraźni niż z rzeczywistości. Jej najnowsza fascynacja to malowanie na zużytych torebkach od herbaty.
— To nie jest mój pomysł. W internecie trafiłam na artystkę, Ruby Silvius, która podjęła takie wyzwanie, że codziennie będzie namalować jakiś obrazek na torebce po wypitej właśnie herbacie. I namalowała 363 takie, znakomite zresztą, obrazki. Po czym zrobiła z tego wystawę w Nowym Jorku. Ja się po prostu zachwyciłam i wsiąkłam w ten pomysł — wyjaśnia.
A Pani ile namalowała? — Oj, nie liczyłam. Część wywaliłam, bo mi się nie spodobały. Staram się pokazywać tylko te udane. Ale chyba sporo. A pewnie będzie więcej, bo sprawia mi to frajdę. To są maleńkie obrazki. Na torebkach maluję czym się da. Trochę akwarelą, trochę temperą. Niestety, podłoże jest trudne i farba lubi się rozlewać. Na szczęście podobrazie jest super tanie i bez żalu można wyrzucić. Po prostu trzeba kombinować — mówi artystka.
Jak mieszka się artystycznej duszy w wiejskim środowisku? Jak odbierają Panią sąsiedzi?
— Bardzo fajnie, to życzliwi i w razie potrzeby bardzo pomocni sąsiedzi. Nie jestem osobą zbyt towarzyską, ale lubię czasem pogawędzić, np. z sąsiadkami przez płot. Albo z sąsiadem o pogodzie. I tak sobie żyję na uboczu, a sąsiadka mówi: jak dawno pani nie widziałam, myślałam, że pani wyjechała — mówi Elżbieta Held.
Wystawę jej "herbacianych" malowanek można obejrzeć do 31 marca w Miejskiej Bibliotece w Działdowie.
— Te maleńkie papierki pani Elżbieta zamienia w nastrojowe dzieła sztuki pełne barw, roślin, krajobrazów, zwierząt i ludzi. Wyobraźnia malarki nie zna granic, inspiracje czerpie z otaczającego ją świata i codziennego życia. To ulotne chwile uwiecznione na delikatnych torebkach — mówi młodszy bibliotekarz Dorota Kusik.
W 90 latach XX wieku aktywnie uczestniczyła w wystawienniczych działaniach, pokazywała swoje prace m.in. w Warszawie, Krakowie, Łodzi, Szczecinie, Wrocławiu, Odessie, Moskwie, Kijowie. Teraz tylko sporadycznie, np. w projekcie „Moim zdaniem…" — To super projekt, uczestniczą już w nim autorzy ze wszystkich kontynentów — zapewnia pani Elżbieta.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez