Piotr Rakoczy: Muszę czasami zresetować umysł
2021-05-09 16:00:00(ost. akt: 2021-05-09 10:24:36)
O pasjach, spędzaniu czasu wolnego z rodziną, wędkowaniu, domowym zwierzyńcu, robieniu serów rozmawiamy z wójtem gminy Janowiec Kościelny Piotrem Rakoczym.
— Mieszka Pan w niewielkiej miejscowości Krajewo-Kawęczyno. Często używa Pan nazwy Trójmiasta. Dlaczego?
— Krajewo – Kawęczyno to mała miejscowość w gminie Janowiec Kościelny. Jest to również wioska rodzinna mojej mamy. Przeprowadziliśmy się tu z rodziną w 2010 roku. Zaczęliśmy remont poddasza i adaptację na pomieszczenia mieszkalne. W większości prace wykonywaliśmy w trybie gospodarczym. Pomagała mi w tym żona i jej rodzina. Gdy mówiłem komuś gdzie mieszkam, nawet mieszkańcom tej gminy, to niewiele im to mówiło, ale gdy powiedziałem, że w „Trójmieście” to i owszem. Od niedawna w naszym „Trójmieście” stoją znaki z nazwą miejscowości, pewnie dlatego nikt nie kojarzył takiej miejscowości. W skład „Trójmiasta” wchodzą trzy osady: Szczepkowo-Iwany, Szczepkowo-Skrody i Krajewo-Kawęczyno.
— Ma Pan liczną rodzinę ?
— Z moją żoną Joanną jesteśmy małżeństwem od 20 lat. W chwili obecnej mieszka z nami pięcioro dzieci uczących się. Dwoje z nich w szkole średniej, córka Zuzia w tym roku zdaje maturę, uczęszcza do Technikum Ekonomicznego w Nidzicy, a syn Julek w przyszłym roku podchodzi do egzaminu dojrzałości - jest uczniem Technikum Leśniczego w Rucianem-Nidzie. Troje maluchów chodzi (dziwnie to brzmi, bo lekcje odbywają się zdalnie) do Szkoły Podstawowej w Waśniewie–Grabowie. Dwoje dzieci jest już usamodzielnione, mają swoje rodziny. Mamy też dwoje wnuków Igorka i Wiktorię i trzeci wnuk w drodze.
fot. Archiwum prywatne
— Oprócz tego, że jest Pan wójtem, to prowadzi prowadzi Pan gospodarstwo rolne.
— Gospodarstwo przekazał mi mój wuj Bogusław, z którym mieszkamy. Jest on już emerytem. Gospodarstwo o pow. 22 ha to w większości tereny zalesione. Gruntów ornych i pastwisk jest około 6,5 ha, ale to wystarczająco na małe gospodarstwo hobbystyczne.
— Hobbystyczne, czyli?
— Naszą pasją zawsze była natura i zwierzęta. Nie jesteśmy specjalistami hodowli, dlatego wybieramy zwierzęta, które nie są wymagające w hodowli, a zarazem staramy się o rasy zachowawcze. Mamy koniki polskie, dwie klacze. W przyszłości chcielibyśmy, żeby ich potomstwo żyło w małym rezerwacie, który zamierzamy stworzyć w naszym lesie. Dzikimi przodkami koników polskich były tarpany. Są to konie długowieczne, odporne na choroby.
— Naszą pasją zawsze była natura i zwierzęta. Nie jesteśmy specjalistami hodowli, dlatego wybieramy zwierzęta, które nie są wymagające w hodowli, a zarazem staramy się o rasy zachowawcze. Mamy koniki polskie, dwie klacze. W przyszłości chcielibyśmy, żeby ich potomstwo żyło w małym rezerwacie, który zamierzamy stworzyć w naszym lesie. Dzikimi przodkami koników polskich były tarpany. Są to konie długowieczne, odporne na choroby.
Mamy też owce – wrzosówki. Jest to rasa, której w połowie lat 50. XX wieku populacja zaczęła spadać z powodu wypierania przez merynosy, które mimo mniejszej plenności, miały więcej mięsa oraz białej wełny, na które właśnie było zapotrzebowanie na rynku. Obecnie owce wrzosówki są przeważnie używane jako "żywe kosiarki". Musieliśmy nauczyć się je strzyc, no i odbieraliśmy porody.
— Pierwszy odebrany poród to?
— Adelajda była naszą pierwszą urodzoną w stadzie owieczką. Jej mama nie chciała jej karmić, więc zaczęliśmy ją dokarmiać sztucznie. Nie chcę o niej rozmawiać, bo jej życie zakończyło się bardzo szybko. Błąd hodowcy, nie powinna przebywać ze swoją matką, która ją odrzuciła.
— Mają Państwo inne zwierzęta w gospodarstwie?
— Ze zwierząt hodowlanych to mamy jeszcze bydło, kury i gęsi. Ogromny problem mamy z kotami. Jakoś nie mamy do nich szczęścia. W chwili obecnej są dwa „Ślicznotka” i „Kita”. Mamy nadzieję, że będzie od nich potomstwo.
Jeżeli chodzi o zwierzęta domowe, to towarzyszą nam dwie suczki, jak to nasza psia fryzjerka mówi - „szczęśliwe yorki” - zachowują się jak wiejskie pieski, chociaż to typowe mieszczuchy poduszaki. Mamy też przygarniętą sunię kundelka, która pilnuje podwórka.
Posiadamy też bydło. W chwili obecnej nie mamy krowy mlecznej, ale to też dlatego, że nie byłoby czasu na dojenie i jego przetwarzanie.
— Adelajda była naszą pierwszą urodzoną w stadzie owieczką. Jej mama nie chciała jej karmić, więc zaczęliśmy ją dokarmiać sztucznie. Nie chcę o niej rozmawiać, bo jej życie zakończyło się bardzo szybko. Błąd hodowcy, nie powinna przebywać ze swoją matką, która ją odrzuciła.
— Mają Państwo inne zwierzęta w gospodarstwie?
— Ze zwierząt hodowlanych to mamy jeszcze bydło, kury i gęsi. Ogromny problem mamy z kotami. Jakoś nie mamy do nich szczęścia. W chwili obecnej są dwa „Ślicznotka” i „Kita”. Mamy nadzieję, że będzie od nich potomstwo.
Jeżeli chodzi o zwierzęta domowe, to towarzyszą nam dwie suczki, jak to nasza psia fryzjerka mówi - „szczęśliwe yorki” - zachowują się jak wiejskie pieski, chociaż to typowe mieszczuchy poduszaki. Mamy też przygarniętą sunię kundelka, która pilnuje podwórka.
Posiadamy też bydło. W chwili obecnej nie mamy krowy mlecznej, ale to też dlatego, że nie byłoby czasu na dojenie i jego przetwarzanie.
— Nie poprzestaje Pan na hodowli. Jest Pan również producentem serów.
— Jakiś czas temu przetwarzałem dziennie 10 litrów mleka. Wpadłem na pomysł robienia serów, gdyż wszyscy je uwielbiamy. Trochę podpatrzyłem w internecie i zebrałem fachową literaturę na ten temat. Robiłem nawet długo dojrzewające edamy. Najszybciej robi się sery korycińskie, one nie muszą dojrzewać. Najsmaczniejszy, według mojej żony, to ser z orzechami włoskimi i czarnuszką. Ja wolę z czosnkiem niedźwiedzim.
— Jakiś czas temu przetwarzałem dziennie 10 litrów mleka. Wpadłem na pomysł robienia serów, gdyż wszyscy je uwielbiamy. Trochę podpatrzyłem w internecie i zebrałem fachową literaturę na ten temat. Robiłem nawet długo dojrzewające edamy. Najszybciej robi się sery korycińskie, one nie muszą dojrzewać. Najsmaczniejszy, według mojej żony, to ser z orzechami włoskimi i czarnuszką. Ja wolę z czosnkiem niedźwiedzim.
— Wędzi Pan także mięso? Jak wędzić, żeby wędzonka była krucha? Zdradzi Pan sekret?
— Jeżeli chodzi o wędzenie, to mistrzem w tym był mój śp. tata. Dużo się od niego nauczyłem i wędzę jego metodą. Beczka, która stoi u mnie do wędzenia to właśnie jego pomysł i wykonanie. Miał również w planach wybudować u nas murowaną wędzarnię, niestety nie zdążył. Żeby wędzonka była krucha i soczysta, trzeba odpowiednio długo trzymać ją w solance, oraz wędzić nawet do 12 godzin.
— Jeżeli chodzi o wędzenie, to mistrzem w tym był mój śp. tata. Dużo się od niego nauczyłem i wędzę jego metodą. Beczka, która stoi u mnie do wędzenia to właśnie jego pomysł i wykonanie. Miał również w planach wybudować u nas murowaną wędzarnię, niestety nie zdążył. Żeby wędzonka była krucha i soczysta, trzeba odpowiednio długo trzymać ją w solance, oraz wędzić nawet do 12 godzin.
— Jest Pan również wędkarzem.
— Tak. Moją pasją jest łowienie ryb. Wędkarstwem zaraził mnie mój przyszywany dziadek. Zabierał mnie na ryby jak byłem jeszcze małym dzieckiem. Mam nawet wędkę, którą od niego dostałem, nadal na niej łowię i mam do niej duży sentyment. Od niedawna moja żona jeździ ze mną na ryby i muszę powiedzieć, że bardzo szybko się zaraziła moim hobby. Uwielbiamy tę ciszę, spokój nad wodą i rywalizację w łowieniu. Nigdy się nie nudzimy na rybach. Siedzimy często w milczeniu, obserwując spławik. To jest prawdziwy odpoczynek, ryba nie musi brać.
— Największa złowiona ryba?
— Największą ryba, którą złowiłem, jak byłem jeszcze dzieckiem był szczupak i wydawał mi się ogromny, może dlatego, że ja byłem mały, jednak jak to się mówi wśród wędkarzy, to była taaaka ryba, nikt większej nie złowił, a poważnie to nie zależy mi na wielkości czy ilości złowionych ryb, lubię samo, jak to mówią, moczenie kija. Jeździmy nad jezioro na domki. Czasami wykorzystujemy namiot, jak chcemy połowić na noc. Wtedy i owszem rybka z małej wędzarni lub smażona oraz kiełbaski na ognisku.
— Tak. Moją pasją jest łowienie ryb. Wędkarstwem zaraził mnie mój przyszywany dziadek. Zabierał mnie na ryby jak byłem jeszcze małym dzieckiem. Mam nawet wędkę, którą od niego dostałem, nadal na niej łowię i mam do niej duży sentyment. Od niedawna moja żona jeździ ze mną na ryby i muszę powiedzieć, że bardzo szybko się zaraziła moim hobby. Uwielbiamy tę ciszę, spokój nad wodą i rywalizację w łowieniu. Nigdy się nie nudzimy na rybach. Siedzimy często w milczeniu, obserwując spławik. To jest prawdziwy odpoczynek, ryba nie musi brać.
— Największa złowiona ryba?
— Największą ryba, którą złowiłem, jak byłem jeszcze dzieckiem był szczupak i wydawał mi się ogromny, może dlatego, że ja byłem mały, jednak jak to się mówi wśród wędkarzy, to była taaaka ryba, nikt większej nie złowił, a poważnie to nie zależy mi na wielkości czy ilości złowionych ryb, lubię samo, jak to mówią, moczenie kija. Jeździmy nad jezioro na domki. Czasami wykorzystujemy namiot, jak chcemy połowić na noc. Wtedy i owszem rybka z małej wędzarni lub smażona oraz kiełbaski na ognisku.
— Jak znajduje Pan czas na realizację wszystkich swoich pasji?
— Praca zajmuje mi wiele wolnego czasu, nawet po pracy nie przestaję być wójtem, ale trzeba czasami zresetować umysł, a w tym pomaga mi czas spędzony z najbliższą rodziną i praca w gospodarstwie rolnym.
— Praca zajmuje mi wiele wolnego czasu, nawet po pracy nie przestaję być wójtem, ale trzeba czasami zresetować umysł, a w tym pomaga mi czas spędzony z najbliższą rodziną i praca w gospodarstwie rolnym.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez