Jacek Goryński był Dobrym Duchem
2021-10-20 16:00:00(ost. akt: 2021-10-20 14:06:03)
Jacek Goryński znany autor piosenek, kabareciarz, pracownik Nidzickiego Ośrodka Kultury zmarł. Pogrzeb odbył się 18 października na Cmentarzu Komunalnym w Nidzicy. Żegnała Go rodzina i przyjaciele, w sercach których pozostanie na zawsze.
Jacek Goryński, nawet po wyjeździe z Nidzicy, nigdy nie zapomniał o swoim mieście, w którym spędził swoje młode i dorosłe życie.
W jednym ze swoich wierszy o Nidzicy pisał tak:
Gdzieś w kraju zielonym jest moje miasteczko
Tam zimą i latem w powietrzu czuć bzy
Jest księżyc - czarodziej i ziemia się kręci, a słońce leciutko wciąż puka do drzwi
W parkowej alei spróchniała ławeczka,
na którą deszcz pada kroplami jak łzy
tam pierwszy łyk wina i dym z papierosa smakował jak słowa, że jedynie Ty
A niebo zwyczajnie po prostu niebieskie
I ptaki zwyczajnie po prostu fruwają
i ludzie zwyczajne po prostu się kłócą
zwyczajnie się godzą, zwyczajnie kochają.
Dziewczyna i chłopak w nieśmiałym uścisku,
ktoś przeklął ich miłość
nie wiadomo kto.
Na końcu uliczki
malutkie podwórko
i trzepak staruszek
i śmietnik, i szkło.
Ulice gdzieś giną w szarości zaułka,
przy bramie nie drzemie już zmęczony stróż.
Nad miastem samotnie wiruje jaskółka,
marzenia opadły jak wilgotny kurz.
A w mieście są jeszcze niezwykłe uliczki,
gdzie pachnie młodością zaklętą przez czas.
Dzwon o poranku rozbrzmiewa
i kocur ospały wspomina wciąż nas.
Muzykę do tego wiersza napisał Wojtek Gęsicki, bard i przyjaciel Jacka Goryńskiego.
Jacek Goryński nie zapomniał o nas, my będziemy pamiętać o Nim.
W jednym ze swoich wierszy o Nidzicy pisał tak:
Gdzieś w kraju zielonym jest moje miasteczko
Tam zimą i latem w powietrzu czuć bzy
Jest księżyc - czarodziej i ziemia się kręci, a słońce leciutko wciąż puka do drzwi
W parkowej alei spróchniała ławeczka,
na którą deszcz pada kroplami jak łzy
tam pierwszy łyk wina i dym z papierosa smakował jak słowa, że jedynie Ty
A niebo zwyczajnie po prostu niebieskie
I ptaki zwyczajnie po prostu fruwają
i ludzie zwyczajne po prostu się kłócą
zwyczajnie się godzą, zwyczajnie kochają.
Dziewczyna i chłopak w nieśmiałym uścisku,
ktoś przeklął ich miłość
nie wiadomo kto.
Na końcu uliczki
malutkie podwórko
i trzepak staruszek
i śmietnik, i szkło.
Ulice gdzieś giną w szarości zaułka,
przy bramie nie drzemie już zmęczony stróż.
Nad miastem samotnie wiruje jaskółka,
marzenia opadły jak wilgotny kurz.
A w mieście są jeszcze niezwykłe uliczki,
gdzie pachnie młodością zaklętą przez czas.
Dzwon o poranku rozbrzmiewa
i kocur ospały wspomina wciąż nas.
Muzykę do tego wiersza napisał Wojtek Gęsicki, bard i przyjaciel Jacka Goryńskiego.
Jacek Goryński nie zapomniał o nas, my będziemy pamiętać o Nim.
WOJTEK GĘSICKI
Był jednym z najlepszych instruktorów teatralnych w kraju. Znał się doskonale na teatrze i estradzie. Pamiętam, gdy robiliśmy koncerty z dziećmi... Potrafił klęknąć, albo kucnąć przy 4-6 letnim małym artyście, chwilę z nim porozmawiać i dziecko za chwilę już zachowywało się naturalnie śpiewając, bez różnych sztucznie wyuczonych gestów. To naprawdę była tylko chwila rozmowy. Wiedział co i jak poruszyć w młodym, czy starszym, żeby ten mógł wydobyć z tekstu najistotniejsze i żeby to było prawdziwe.
Był Dobrym Duchem wszystkich naszych wspólnych przedsięwzięć. Wzbudzał zaufanie i człowiek się przy Nim otwierał. Kiedyś po koncercie w teatrze w Częstochowie był bankiet. Staliśmy razem gdzieś z boczku i nagle podeszła do nas jedna z uczestniczek tej imprezy. Podeszła, stanęła koło Jacka i powiedziała: Mam już dość tych wszystkich chłopów tutaj, przyszłam do was. Opowiadał to często jako anegdotę.
A my? Po zawale Jacek pomieszkiwał u mnie. Kiedyś w swoim studio nagrywałem płytę. Przyjechali muzycy... My nagrywaliśmy, a On gotował nam obiady. Był tez świetnym kucharzem. Oczywiście mówił, że kiepsko gotuje, ale to nie była prawda. Tak już miał, że nie narzucał się z niczym. Gdyby ktoś miał Jego talenty, robiłby to do znudzenia. A Jacek po prostu był i tam, gdzie był wszystko zaczynało mieć większy sens.
Gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Rozważaliśmy dlaczego dziewczyny nas nie chcą i próbowaliśmy je zrozumieć. Ale nigdy nie udawało się dojść do jakiś wniosków, bo przecież NIE ZROZUMIESZ KOBIET. Zastanawialiśmy się nad sensem takiej naszej roboty... Zadawaliśmy sobie pytanie, czemu i komu ona ma służyć. Często Jacek mówił z sarkazmem: bo to taki zawód: pobawisz się, popijesz, pojesz i jeszcze ci za to zapłacą. Naprawdę mało ludzi wie i zdaje sobie sprawę z tego co to za fach. Ile to wymaga prób, wysiłku, żeby na scenie wyglądało to tak jak wygląda. A przede wszystkim stresu... czy to się spodoba, czy zostanie zaakceptowane przez widza. To też go bolało i dziwiło...
Gdy nagrywałem Jacka piosenki czasami się kłóciliśmy. Jacek mi tłumaczył o co mu chodziło w tekście, a ja Jemu. Wreszcie się poddawał uśmiechając się i mówił: no tak, autor niech siada, autor nie wie co napisał. Po latach dopiero zaczynałem rozumieć pewne subtelności, które przemycał w tekście. Ba, okazywało się potem, że to wcale nie były subtelności: to był krzyk. Krzyk i tęsknota za Jego światem. Trochę bardziej logicznie poukładanym, trochę prawdziwszym... Takim bez zawiści, szarpaniny, pełnym uprzejmości i dobra. On już stracił nadzieję na taki świat. Zrozumiał, że to jest utopia... I tym krzyczał.
Kiedyś była jakaś rozmowa i ktoś powiedział Mu: ale Ty jesteś z innej epoki... Kontekstu nie pamiętam, ale Jacek był z innej epoki. I teraz cząstka kolejna tej "innej epoki" z Nim odeszła. Oglądamy spektakle i filmy z aktorami, którzy bełkocą coś pod nosem i nie można ich zrozumieć, a coś co kiedyś wydawało się tylko etiudą do ćwiczeń - dziś sprzedawane nam jest za "sztukę". To tak zawodowo "inna epoka", ale jeszcze ta codzienność: z Jackiem odchodzi kolejna cząstka ciepła i życzliwości z tego świata. Inaczej wspomnieć Jacka nie umiem. Zawsze był i... jakby jest.
Był jednym z najlepszych instruktorów teatralnych w kraju. Znał się doskonale na teatrze i estradzie. Pamiętam, gdy robiliśmy koncerty z dziećmi... Potrafił klęknąć, albo kucnąć przy 4-6 letnim małym artyście, chwilę z nim porozmawiać i dziecko za chwilę już zachowywało się naturalnie śpiewając, bez różnych sztucznie wyuczonych gestów. To naprawdę była tylko chwila rozmowy. Wiedział co i jak poruszyć w młodym, czy starszym, żeby ten mógł wydobyć z tekstu najistotniejsze i żeby to było prawdziwe.
Był Dobrym Duchem wszystkich naszych wspólnych przedsięwzięć. Wzbudzał zaufanie i człowiek się przy Nim otwierał. Kiedyś po koncercie w teatrze w Częstochowie był bankiet. Staliśmy razem gdzieś z boczku i nagle podeszła do nas jedna z uczestniczek tej imprezy. Podeszła, stanęła koło Jacka i powiedziała: Mam już dość tych wszystkich chłopów tutaj, przyszłam do was. Opowiadał to często jako anegdotę.
A my? Po zawale Jacek pomieszkiwał u mnie. Kiedyś w swoim studio nagrywałem płytę. Przyjechali muzycy... My nagrywaliśmy, a On gotował nam obiady. Był tez świetnym kucharzem. Oczywiście mówił, że kiepsko gotuje, ale to nie była prawda. Tak już miał, że nie narzucał się z niczym. Gdyby ktoś miał Jego talenty, robiłby to do znudzenia. A Jacek po prostu był i tam, gdzie był wszystko zaczynało mieć większy sens.
Gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Rozważaliśmy dlaczego dziewczyny nas nie chcą i próbowaliśmy je zrozumieć. Ale nigdy nie udawało się dojść do jakiś wniosków, bo przecież NIE ZROZUMIESZ KOBIET. Zastanawialiśmy się nad sensem takiej naszej roboty... Zadawaliśmy sobie pytanie, czemu i komu ona ma służyć. Często Jacek mówił z sarkazmem: bo to taki zawód: pobawisz się, popijesz, pojesz i jeszcze ci za to zapłacą. Naprawdę mało ludzi wie i zdaje sobie sprawę z tego co to za fach. Ile to wymaga prób, wysiłku, żeby na scenie wyglądało to tak jak wygląda. A przede wszystkim stresu... czy to się spodoba, czy zostanie zaakceptowane przez widza. To też go bolało i dziwiło...
Gdy nagrywałem Jacka piosenki czasami się kłóciliśmy. Jacek mi tłumaczył o co mu chodziło w tekście, a ja Jemu. Wreszcie się poddawał uśmiechając się i mówił: no tak, autor niech siada, autor nie wie co napisał. Po latach dopiero zaczynałem rozumieć pewne subtelności, które przemycał w tekście. Ba, okazywało się potem, że to wcale nie były subtelności: to był krzyk. Krzyk i tęsknota za Jego światem. Trochę bardziej logicznie poukładanym, trochę prawdziwszym... Takim bez zawiści, szarpaniny, pełnym uprzejmości i dobra. On już stracił nadzieję na taki świat. Zrozumiał, że to jest utopia... I tym krzyczał.
Kiedyś była jakaś rozmowa i ktoś powiedział Mu: ale Ty jesteś z innej epoki... Kontekstu nie pamiętam, ale Jacek był z innej epoki. I teraz cząstka kolejna tej "innej epoki" z Nim odeszła. Oglądamy spektakle i filmy z aktorami, którzy bełkocą coś pod nosem i nie można ich zrozumieć, a coś co kiedyś wydawało się tylko etiudą do ćwiczeń - dziś sprzedawane nam jest za "sztukę". To tak zawodowo "inna epoka", ale jeszcze ta codzienność: z Jackiem odchodzi kolejna cząstka ciepła i życzliwości z tego świata. Inaczej wspomnieć Jacka nie umiem. Zawsze był i... jakby jest.
KATARZYNA DĄBROWSKA
Poznałam Jacka Goryńskiego w Nidzickim Ośrodku Kultury, kiedy przyszłam na przesłuchanie do grupy teatralno-estradowej. Jacek był wspaniałym instruktorem. Miałam szczęście, że mogłam stawiać pierwsze kroki na scenie i estradzie pod jego czujnym okiem. Miał w sobie dużo ciepła, sporo melancholii i bardzo inteligentne poczucie humoru - to wszystko czuć doskonale w wierszach, piosenkach i tekstach, które pisał. Te cechy, razem z jego wielką empatią i życzliwością sprawiały, że był doskonałym przewodnikiem dla młodych ludzi, którzy czuli potrzebę wyrażania się na scenie. Zarażał nas swoją pasją, wspierał talenty swoim doświadczeniem, rozwijał naszą wrażliwość i zawsze służył dobrą radą. W czasach licealnych był moim najważniejszym nauczycielem, bo uczył tego, co później miało się stać moim zawodowym powołaniem, uczył, czym jest Scena. Po kilku latach zajęć w NOK-u stał się też moim przyjacielem. Zawsze we mnie wierzył i nawet po latach, już trochę z oddali, dzielił się ze mną konstruktywnymi uwagami na temat mojej pracy i nieustannie obdarzał dobrym słowem. Jacku, dziękuję Ci za wszystko, pozostaniesz na zawsze w moim sercu…
Poznałam Jacka Goryńskiego w Nidzickim Ośrodku Kultury, kiedy przyszłam na przesłuchanie do grupy teatralno-estradowej. Jacek był wspaniałym instruktorem. Miałam szczęście, że mogłam stawiać pierwsze kroki na scenie i estradzie pod jego czujnym okiem. Miał w sobie dużo ciepła, sporo melancholii i bardzo inteligentne poczucie humoru - to wszystko czuć doskonale w wierszach, piosenkach i tekstach, które pisał. Te cechy, razem z jego wielką empatią i życzliwością sprawiały, że był doskonałym przewodnikiem dla młodych ludzi, którzy czuli potrzebę wyrażania się na scenie. Zarażał nas swoją pasją, wspierał talenty swoim doświadczeniem, rozwijał naszą wrażliwość i zawsze służył dobrą radą. W czasach licealnych był moim najważniejszym nauczycielem, bo uczył tego, co później miało się stać moim zawodowym powołaniem, uczył, czym jest Scena. Po kilku latach zajęć w NOK-u stał się też moim przyjacielem. Zawsze we mnie wierzył i nawet po latach, już trochę z oddali, dzielił się ze mną konstruktywnymi uwagami na temat mojej pracy i nieustannie obdarzał dobrym słowem. Jacku, dziękuję Ci za wszystko, pozostaniesz na zawsze w moim sercu…
MAREK BIEŃKOWSKI
Razem z Jackiem już w liceum stworzyliśmy zespół kabaretowy "Jaromakojars". Jacek pisał teksty, ja dorabiałem do nich muzykę i grałem na kontrabasie, Jarek Głowala grał na akordeonie. Po maturze się rozeszliśmy. Jacek wyjechał do Brzozowa, gdzie skończył 2-letnie studia teatralne. Wrócił do Nidzicy, pracował w PZU. Potem trafił do Nidzickiego Domu Kultury, gdzie był instruktorem. Współpracował z panem Waldemarem Kisielińskim. Wiem, że przygotowywali się do wystawienia "Emigrantów" Sławomira Mrożka. Dlaczego nie wystawili, nie wiem. Założyliśmy kabaret "DOGADAM". Jacek pisał super teksty, ja układałem do nich muzykę i tak powstał zespół amatorski kabareciarzy przy NOK. On był gwiazdą, a my - wykonawcy- wagonikami. To on ciągnął ten zespół. Bardzo dobrze mi się z Nim współpracowało. Miał na nas bardzo dobry wpływ. Wspaniale współpracowało się z Nim na scenie. Miał bardzo cudny głos, niski baryton. Był bardzo liryczny. Nawet jeśli kogoś ośmieszał w swoich tekstach, to robił to w sposób finezyjny, z podtekstem. Po jego wyjeździe z Nidzicy, osobiście spotykaliśmy się bardzo rzadko. Na zawsze zostaną w mojej pamięci wspólne wieczory, wspólne granie, występy na scenie i nigdy nie zapomnę naszej przyjaźni. Żal wielki, że odszedł, że już nie usłyszę jego niskiego, ciepłego głosu. Myślałem, że może jeszcze coś razem zrobimy. Niestety, jest to już niemożliwe.
Razem z Jackiem już w liceum stworzyliśmy zespół kabaretowy "Jaromakojars". Jacek pisał teksty, ja dorabiałem do nich muzykę i grałem na kontrabasie, Jarek Głowala grał na akordeonie. Po maturze się rozeszliśmy. Jacek wyjechał do Brzozowa, gdzie skończył 2-letnie studia teatralne. Wrócił do Nidzicy, pracował w PZU. Potem trafił do Nidzickiego Domu Kultury, gdzie był instruktorem. Współpracował z panem Waldemarem Kisielińskim. Wiem, że przygotowywali się do wystawienia "Emigrantów" Sławomira Mrożka. Dlaczego nie wystawili, nie wiem. Założyliśmy kabaret "DOGADAM". Jacek pisał super teksty, ja układałem do nich muzykę i tak powstał zespół amatorski kabareciarzy przy NOK. On był gwiazdą, a my - wykonawcy- wagonikami. To on ciągnął ten zespół. Bardzo dobrze mi się z Nim współpracowało. Miał na nas bardzo dobry wpływ. Wspaniale współpracowało się z Nim na scenie. Miał bardzo cudny głos, niski baryton. Był bardzo liryczny. Nawet jeśli kogoś ośmieszał w swoich tekstach, to robił to w sposób finezyjny, z podtekstem. Po jego wyjeździe z Nidzicy, osobiście spotykaliśmy się bardzo rzadko. Na zawsze zostaną w mojej pamięci wspólne wieczory, wspólne granie, występy na scenie i nigdy nie zapomnę naszej przyjaźni. Żal wielki, że odszedł, że już nie usłyszę jego niskiego, ciepłego głosu. Myślałem, że może jeszcze coś razem zrobimy. Niestety, jest to już niemożliwe.
JÓZEF KOTWICKI
Jacek Goryński to był człowiek z innego świata, bardzo utalentowany, związany z życiem artystycznym. Pisał wiersze, teksty do piosenek, śpiewał, rysował, robił cudne plakaty. Nie komponował muzyki. Dziwiłem się bardzo, że pracował w PZU. Był wychowany w sposób bardzo tradycyjny. Miał swoje zasady, których bardzo przestrzegał. Przykładem może być Jego stosunek do kobiet. Zawsze traktował je szarmancko, można powiedzieć, po staroświecku. Stawiał je na piedestale. Zawsze był ciepły, wrażliwy, liryczny. Tę Jego liryczność widać także w tekstach kabaretowych. Nawet jak krytykował, wyśmiewał, to robił to w sposób zawoalowany. Nigdy nie wbijał nikomu szpilki wprost. Bardzo ciągnęło Go do kabaretu. Któregoś razu wpadła nam płyta kabaretu Dudek. I wtedy Jacek wpadł na pomysł, ze będziemy odtwarzali ich teksty. Podzielił role: ja byłem Kobuszewskim - cwaniakiem, robolem, który da sobie radę w życiu, a On - Michnikowskim - nieco zagubionym intelektualistą. Później udało się zebrać grupę młodych ludzi powstała grupa teatralno-kabaretowa. Prowadziliśmy w Janowie Biesiady Humoru i Satyry. Młodzież z Janowa bardzo chętnie w nich brała udział. Ciągle wymyślaliśmy coś nowego. Przy pomocy Andrzeja Grażula zmontowaliśmy grupę muzyczno-taetralno-kabaretowo - taneczną i jeździliśmy z występami po wiejskich klubach. Skupialiśmy się głownie na tekstach kabaretowych. Założyliśmy kabaret Na Razie, ponieważ jak wychodziliśmy z próby, to zawsze mówiliśmy: na razie. Jacek sam pisał teksty kabaretowe. Podkłady muzyczne przygotowywali Tadeusz Miller, Marek Bieńkowski, Marcin Bąkowski. Potem powstała Poetycka Scena Nidzicka. Razem z Markiem przygotowali się na Ostrołęckie Spotkania z Piosenką Kabaretową, w którym wzięli udział. Bardzo miło mi się z Nim współpracowało. Chociaż przyznam, że napsułem mu trochę nerwów, bo nigdy nie lubiłem uczyć się ról na pamięć. Bardzo mile wspominam ten czas spędzony z Jackiem, nasze długie rozmowy, przekomarzania, czasami przy jakimś trunku. Były to najciekawsze lata w moim życiu.
Jacek Goryński to był człowiek z innego świata, bardzo utalentowany, związany z życiem artystycznym. Pisał wiersze, teksty do piosenek, śpiewał, rysował, robił cudne plakaty. Nie komponował muzyki. Dziwiłem się bardzo, że pracował w PZU. Był wychowany w sposób bardzo tradycyjny. Miał swoje zasady, których bardzo przestrzegał. Przykładem może być Jego stosunek do kobiet. Zawsze traktował je szarmancko, można powiedzieć, po staroświecku. Stawiał je na piedestale. Zawsze był ciepły, wrażliwy, liryczny. Tę Jego liryczność widać także w tekstach kabaretowych. Nawet jak krytykował, wyśmiewał, to robił to w sposób zawoalowany. Nigdy nie wbijał nikomu szpilki wprost. Bardzo ciągnęło Go do kabaretu. Któregoś razu wpadła nam płyta kabaretu Dudek. I wtedy Jacek wpadł na pomysł, ze będziemy odtwarzali ich teksty. Podzielił role: ja byłem Kobuszewskim - cwaniakiem, robolem, który da sobie radę w życiu, a On - Michnikowskim - nieco zagubionym intelektualistą. Później udało się zebrać grupę młodych ludzi powstała grupa teatralno-kabaretowa. Prowadziliśmy w Janowie Biesiady Humoru i Satyry. Młodzież z Janowa bardzo chętnie w nich brała udział. Ciągle wymyślaliśmy coś nowego. Przy pomocy Andrzeja Grażula zmontowaliśmy grupę muzyczno-taetralno-kabaretowo - taneczną i jeździliśmy z występami po wiejskich klubach. Skupialiśmy się głownie na tekstach kabaretowych. Założyliśmy kabaret Na Razie, ponieważ jak wychodziliśmy z próby, to zawsze mówiliśmy: na razie. Jacek sam pisał teksty kabaretowe. Podkłady muzyczne przygotowywali Tadeusz Miller, Marek Bieńkowski, Marcin Bąkowski. Potem powstała Poetycka Scena Nidzicka. Razem z Markiem przygotowali się na Ostrołęckie Spotkania z Piosenką Kabaretową, w którym wzięli udział. Bardzo miło mi się z Nim współpracowało. Chociaż przyznam, że napsułem mu trochę nerwów, bo nigdy nie lubiłem uczyć się ról na pamięć. Bardzo mile wspominam ten czas spędzony z Jackiem, nasze długie rozmowy, przekomarzania, czasami przy jakimś trunku. Były to najciekawsze lata w moim życiu.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez