Lech Kardasiński zbieractwo ma we krwi
2022-06-05 16:00:00(ost. akt: 2022-06-03 09:26:05)
Lech Kardasiński - sołtys Zimnej Wody - jest zapalonym kolekcjonerem. Jak mówi, pasją do zbierania artefaktów zaraził się od swojego taty i nauczycieli w szkole średniej. Jego zainteresowania kolekcjonerskie są bardzo rozległe. Wszystko co związane z historią 2. RP, historią Zimnej Wody i okolic oraz wszelkiego rodzaju tablicami reklamowymi. Większość zebranych do tej pory eksponatów ma przede wszystkim wartość sentymentalną.
— Mam również wiele innych pasji jak choćby rodzina z żoną Małgosią na czele, która z pełną wyrozumiałością, a czasem wręcz czynnie wspiera moje kolekcjonerskie zainteresowania. Od dzieciństwa wychowywałem się, dzięki ojcu, w kulcie słowa pisanego czyli książek, co mi zostało do dziś, a przeniosło się także na mojego syna Przemka. Oprócz książek zbierałem znaczki pocztowe, później metalowe znaczki klubów sportowych — mówi.
Prawdziwe kolekcjonerstwo zaczęło się nieco później, kiedy już ukończył studia i rozpoczął pracę zawodową. Zbieranie czegoś to rozwijanie swoich zainteresowań, wiedzy na dany temat, a także poznawanie ludzi o podobnych pasjach, co w efekcie daje niemałą satysfakcję.
Kolekcjonerstwo to czasem dylematy, kupić czy nie kupić, a może się wymienić? Pan Lech stara się zachować zdrowy rozsądek. Nie zawsze to jednak wychodzi.
— Stosuję wtedy maksymę mojego kolegi, znanego kolekcjonera: Jak masz 20 -30 lat i trafisz na jakiś ciekawy obiekt, to możesz go trafić jeszcze kilka razy w życiu, natomiast w wieku 50-60 lat, może to być twoja ostatnia szansa — śmieje się.
Jego zainteresowania wiążą się głównie z wykonywaną pracą. Z wykształcenia jest technikiem samochodowym. Zna od podstaw sprawy związane z mechaniką i budową maszyn. Pracuje w branży motoryzacyjnej. Dlatego zainteresowały go tablice reklamowe związane z motoryzacją i... nie tylko.
Tablice zbiera od ponad 30 lat. Pierwszą kupił na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku.
— Jest to dość wąski dział kolekcjonerstwa, ale zyskujący popularność. Dlatego trudno jest zdobyć jakiś unikat. Znajduje je czasem w niecodziennych miejscach jak strych, złomowisko czy element płotu. Jedna z moich najcenniejszych tablic pochodzi ze złomowiska w Poznaniu. Czasami dostaję oferty od znajomych kolekcjonerów. Wiedzą, że zbieram — wyjaśnia pan Lech.
Tablice zbiera od ponad 30 lat. Pierwszą kupił na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku.
— Jest to dość wąski dział kolekcjonerstwa, ale zyskujący popularność. Dlatego trudno jest zdobyć jakiś unikat. Znajduje je czasem w niecodziennych miejscach jak strych, złomowisko czy element płotu. Jedna z moich najcenniejszych tablic pochodzi ze złomowiska w Poznaniu. Czasami dostaję oferty od znajomych kolekcjonerów. Wiedzą, że zbieram — wyjaśnia pan Lech.
Trochę tych tablic udało się uzbierać. Jest ich ponad 100 z bardzo różnych miejsc i różnego czasu. Najstarsza pochodzi sprzed I wojny światowej. Są to tablice metalowe, emaliowane. Dziś już takich się nie robi.
— To co zbieram, to historia reklamy. Obecnie króluje reklama internetowa i telewizyjna czyli przekaz cyfrowy. Zmienił się sposób, ale nadal reklama opiera się na chwytliwym haśle. Przykładem mogą być dawniej stosowane typu: „RADION SAM PIERZE” lub „RADION PIERZE WSZYSTKO” czy „CUKIER KRZEPI”.
Pan Lech zbiera również artefakty związane z Zimną Wodą i okolicami. Wszystko, co stanowi miejscową historię.
— Chciałbym, żeby te przedmioty przetrwały dla potomnych. Może kiedyś powstanie w Nidzicy Muzeum Regionalne z prawdziwego zdarzenia. W zbiorach mam między innymi stare tablice okolicznych leśnictw. Najcenniejsza, w sensie historii regionu, jest tablica królewskiego nadleśnictwa Kaltenborn - dzisiejsza Zimna Woda - pochodząca z przełomu XIX i XX wieku znaleziona dosłownie w śmieciach. Niestety, jest bardzo mocno uszkodzona. Widać, że ktoś ją celowo zniszczył usuwając czarnego pruskiego orła. Myślę, że to pokłosie ówczesnego wychowania w duchu nienawiści do wszystkiego co niemieckie. Wiele rzeczy, które mam w swoich zbiorach nie przedstawia dużej wartości materialnej, ale właśnie sentymentalną. Należy do nich także skrzynia po moim dziadku, która służyła kiedyś do przewożenia jajek. Stała przez kilkadziesiąt lat zapomniana w szopie aż uzyskała drugie życie. Dokładnie ją wyczyściłem, wywoskowałem i teraz jest w naszym domu stolikiem kawowym — mówi.
Czasem zajmuje się również rękodziełem.
— Kupiłem kiedyś żeliwne nogi od maszyny przemysłowej z początków ubiegłego wieku, dorobiłem do nich blat i mamy piękny, stabilny stół, przy którym siedzimy, żeby go ruszyć trzeba kilku chłopów — śmieje się.
Pan Lech interesuje się także historią. Najbardziej kręci go okres międzywojenny II RP.
— Okres ten fascynuje mnie od szkoły średniej. Mój tata bardzo interesował się historią wojskowości. Poza tym XX-lecie międzywojenne to fenomen. Przez 20 lat udało się, nam Polakom, z trzech porozbiorowych kawałków skleić Polskę w jednolite państwo. To, jak zostało to zrobione, to światowy fenomen. Świadczy to także o wielkim patriotyzmie Polaków — wyjaśnia Lech Kardasiński.
Dodaje, że Zimna Woda też jest elementem historii światowej. Tędy w 1914 roku wycofywała się armia Samsonowa po porażce pod Tannenbergiem. Była to tragiczna wojna, w której Polacy w szeregach armii pruskiej i rosyjskiej stawali naprzeciwko siebie. Dlatego pan Lech zbiera wszystko, co dotyczy tego okresu w historii naszego regionu. Przede wszystkim są to książki. — Uważam, że książka to podstawa czerpania wiedzy. W naszym domu książki są wszędzie. Dużo czytamy — mówi.
Ulubionym artefaktem z dwudziestolecia międzywojennego jest niepozorny, maleńki samolocik.
— Kupiłem go jako złom. Był zniszczony, pokrzywiony. Oczyściłem go, naprawiłem i okazało się, że jest to miniaturka polskiego samolotu myśliwskiego z 1939 roku. Jest to dla mnie kolekcjonerski „Święty Graal”. Ma nawet sygnaturkę z napisem PZL - Państwowe Zakłady Lotnicze. Ma niewątpliwie wartość historyczną — zapewnia pan Lech.
Pan Lech swoim życiu miał także czas, w którym zajmował się końmi i jeździectwem. Uważa, że praca z końmi bardzo rozwija człowieka i zmienia jego życie.
— Sam na własnej skórze się o tym przekonałem. Koń codziennie musi być "pod siodłem". Prowadziliśmy wtedy życie rodzinne jak w kieracie. Każdego dnia koniem trzeba się zajmować. Nakarmić, wyczyścić, przygotować do jazdy. Po jeździe czy treningu konia trzeba rozsiodłać, oczyścić, nakarmić i odstawić do boksu. Ta pasja pochłonęła również moją najmłodsza córkę Karolinę i wnuczkę Lisę. Praca z końmi to jeden z lepszych sposobów na naukę obowiązkowości, systematyczności i socjalności — dodaje.
W swoim życiu miał też okres piłkarski i tenisowy. Grał w drużynie Uniwersytetu Gdańskiego.
Sołtysowanie to też jego pasja. Robić coś dla ludzi, dla sąsiadów. Pełniąc tę funkcję, poznał bliżej pracę samorządową.
— Uczestnicząc jako gość w sesjach rady miejskiej mam możliwość poznawania mechanizmów przydzielania środków dla poszczególnych sołectw, wiem jak tworzy się budżet miasta i gminy. Myślę, że w naszej gminie nie widać na szczęście wielkiej polityki, a troskę o naszą małą ojczyznę gminę Nidzica — mówi.
I dodaje: — Wychowywałem swoje dzieci: Przemka, Agnieszkę i Karolinę w taki sposób, aby one również w swoim życiu miały swoje pasje. I myślę że się udało.
I dodaje: — Wychowywałem swoje dzieci: Przemka, Agnieszkę i Karolinę w taki sposób, aby one również w swoim życiu miały swoje pasje. I myślę że się udało.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez