Gra, śpiewa i hoduje gołębie
2023-04-23 16:00:00(ost. akt: 2023-04-20 11:13:03)
Henryk Wiński ma 85 lat, a mimo to nadal stara się żyć pełnią życia. Mieszka w Połciach. Gra na akordeonie, śpiewa, układa piosenki, występuje na scenie i hoduje gołębie. Swoje zdolności rozwija w Środowiskowym Domu Samopomocy w Janowcu Kościelnym.
Pan Henryk urodził się rok przed wybuchem II wojny światowej.
— Czas moich urodzin nie bardzo się udał, bo zarówno wojna, którą znam ze wspomnień rodziców i czasy powojenne nie były łatwe. Z opowiadań ojca wiem, że po wybuchu wojny został on wywieziony przez Niemców do Kaliningradu, gdzie musiał pracować przy sypaniu okopów. Mama została sama. Musiała jakoś sobie radzić — mówi.
— Czas moich urodzin nie bardzo się udał, bo zarówno wojna, którą znam ze wspomnień rodziców i czasy powojenne nie były łatwe. Z opowiadań ojca wiem, że po wybuchu wojny został on wywieziony przez Niemców do Kaliningradu, gdzie musiał pracować przy sypaniu okopów. Mama została sama. Musiała jakoś sobie radzić — mówi.
Edukacja i praca
W 1942 roku ojcu udało się uciec z okopów i wrócił do domu. — Wszyscy się cieszyli, a tatę trzeba było ukryć. Mama zrobiła mu schowek w stodole w sianie. Jedzenie nosiła ukradkiem, żeby nikt nie widział. W ten sposób udało mu się przeżyć wojnę i potem prowadzić gospodarstwo rolne — dodaje pan Henryk. Rodzice doczekali się sporej gromadki dzieci. Pan Henryk po wojnie rozpoczął edukację w szkole w Szczepkowie Borowym, potem zdobył zawód elektromontera. Sytuacja materialna w jego rodzinie nie była zbyt łatwa. Chciał pomóc rodzicom i poszedł do pracy. Rozpoczął ją w zlewni mleka w Połciach. — Byłem laborantem. Rolnicy przywozili mleko, ja je badałem. Określałem zawartość tłuszczu w mleku. Cieszyłem się dużym zaufaniem u rolników, bo nigdy nie oszukiwałem. W rodzinie było lepiej, bo do budżetu domowego doszła moja pensja — zapewnia.
W 1942 roku ojcu udało się uciec z okopów i wrócił do domu. — Wszyscy się cieszyli, a tatę trzeba było ukryć. Mama zrobiła mu schowek w stodole w sianie. Jedzenie nosiła ukradkiem, żeby nikt nie widział. W ten sposób udało mu się przeżyć wojnę i potem prowadzić gospodarstwo rolne — dodaje pan Henryk. Rodzice doczekali się sporej gromadki dzieci. Pan Henryk po wojnie rozpoczął edukację w szkole w Szczepkowie Borowym, potem zdobył zawód elektromontera. Sytuacja materialna w jego rodzinie nie była zbyt łatwa. Chciał pomóc rodzicom i poszedł do pracy. Rozpoczął ją w zlewni mleka w Połciach. — Byłem laborantem. Rolnicy przywozili mleko, ja je badałem. Określałem zawartość tłuszczu w mleku. Cieszyłem się dużym zaufaniem u rolników, bo nigdy nie oszukiwałem. W rodzinie było lepiej, bo do budżetu domowego doszła moja pensja — zapewnia.
W wojsku i telekomunikacji
W 1960 roku został powołany do czynnej służby wojskowej. Odsłużył dwa lata w jednostkach chemicznych. Rok był w wojsku w Olsztynie i rok w Warszawie.
— Tam nauczyłem się wojskowej dyscypliny oraz badania czy jakiś teren jest skażony. Byłem starszym zwiadowcą chemicznym. Jak trzeba było sprawdzić teren, to musieliśmy ubierać się w specjalny gumowy kombinezon L-1, gumowe rękawice, specjalną maskę i rozpocząć badanie terenu. Nie była to praca bezpieczna. Czasami dochodziło do rozerwania np. rękawa, nogawki i można się było samemu zakazić i trafiało się do szpitala — opowiada.
Po skończeniu służby wojskowej znalazł pracę w telekomunikacji w Olsztynie. Pracował jako elektromonter. Tam też nie było bezpiecznie. Zdarzały się wypadki. — W tym czasie rodzice budowali dom. Obawiali się o moje życie i postanowili mnie ściągnąć do domu, żebym pomógł w budowie. Dałem się namówić do powrotu do rodzinnego gniazda — mówi z uśmiechem.
W 1960 roku został powołany do czynnej służby wojskowej. Odsłużył dwa lata w jednostkach chemicznych. Rok był w wojsku w Olsztynie i rok w Warszawie.
— Tam nauczyłem się wojskowej dyscypliny oraz badania czy jakiś teren jest skażony. Byłem starszym zwiadowcą chemicznym. Jak trzeba było sprawdzić teren, to musieliśmy ubierać się w specjalny gumowy kombinezon L-1, gumowe rękawice, specjalną maskę i rozpocząć badanie terenu. Nie była to praca bezpieczna. Czasami dochodziło do rozerwania np. rękawa, nogawki i można się było samemu zakazić i trafiało się do szpitala — opowiada.
Po skończeniu służby wojskowej znalazł pracę w telekomunikacji w Olsztynie. Pracował jako elektromonter. Tam też nie było bezpiecznie. Zdarzały się wypadki. — W tym czasie rodzice budowali dom. Obawiali się o moje życie i postanowili mnie ściągnąć do domu, żebym pomógł w budowie. Dałem się namówić do powrotu do rodzinnego gniazda — mówi z uśmiechem.
Miłość od pierwszego wejrzenia
Dom został zbudowany i pan Henryk razem z rodzicami i rodzeństwem w nim zamieszkali oraz prowadzili wspólnie gospodarstwo rolne. Jak mówi pan Henryk, było to gospodarstwo, w którym uprawiano wszystkiego po trochu, hodowano krowy, świnie, kury, kaczki. Życie rodzinne było zgodne i spokojne. Pan Henryk w 1995 roku poznał swoją przyszłą żonę Halinę. Ten dzień pamięta do dzisiaj. Była wiejska zabawa. On grał na akordeonie. Nagle zobaczył cudowną dziewczynę. Spojrzał na nią.
— Ona podeszła, usiadła obok mnie i słuchała jak gram. Była piękna, zgrabna, mądra. Zaczęliśmy rozmawiać. Ona mieszkała w Kołakach. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia — wspomina. Pan Henryk zaczął ją odwiedzać. Był częstym gościem w jej domu. Ich rodzice też się poznali i rok później młodzi wzięli ślub. Zamieszkali w domu pana Henryka. Do tej pory żyją zgodnie. Są szczęśliwi. — Oczywiście, jak w każdym dobrym małżeństwie, zdarzają się nieporozumienia, ale wszystkie problemy rozwiązujemy wspólnie — zapewnia pan Henryk
Dom został zbudowany i pan Henryk razem z rodzicami i rodzeństwem w nim zamieszkali oraz prowadzili wspólnie gospodarstwo rolne. Jak mówi pan Henryk, było to gospodarstwo, w którym uprawiano wszystkiego po trochu, hodowano krowy, świnie, kury, kaczki. Życie rodzinne było zgodne i spokojne. Pan Henryk w 1995 roku poznał swoją przyszłą żonę Halinę. Ten dzień pamięta do dzisiaj. Była wiejska zabawa. On grał na akordeonie. Nagle zobaczył cudowną dziewczynę. Spojrzał na nią.
— Ona podeszła, usiadła obok mnie i słuchała jak gram. Była piękna, zgrabna, mądra. Zaczęliśmy rozmawiać. Ona mieszkała w Kołakach. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia — wspomina. Pan Henryk zaczął ją odwiedzać. Był częstym gościem w jej domu. Ich rodzice też się poznali i rok później młodzi wzięli ślub. Zamieszkali w domu pana Henryka. Do tej pory żyją zgodnie. Są szczęśliwi. — Oczywiście, jak w każdym dobrym małżeństwie, zdarzają się nieporozumienia, ale wszystkie problemy rozwiązujemy wspólnie — zapewnia pan Henryk
Zwykłe codzienne życie
Zaraz po ślubie prowadzili gospodarstwo rolne. Przyszły na świat ich dzieci - córki Teresa, Agnieszka oraz syn Leszek. Wspólnie je wychowywaliśmy. Dzieci są wykształcone, mają dobrą pracę. — My doczekaliśmy się dwóch wnuczek i jednego wnuczka oraz mamy jednego prawnuczka i dwie prawnuczki. Często się z nimi spotykamy. Razem spędzamy wszystkie święta. Zawsze pamiętają o Dniu Babci i Dziadka. Składają życzenia i przynoszą drobne prezenty — zapewnia pan Henryk.
Zaraz po ślubie prowadzili gospodarstwo rolne. Przyszły na świat ich dzieci - córki Teresa, Agnieszka oraz syn Leszek. Wspólnie je wychowywaliśmy. Dzieci są wykształcone, mają dobrą pracę. — My doczekaliśmy się dwóch wnuczek i jednego wnuczka oraz mamy jednego prawnuczka i dwie prawnuczki. Często się z nimi spotykamy. Razem spędzamy wszystkie święta. Zawsze pamiętają o Dniu Babci i Dziadka. Składają życzenia i przynoszą drobne prezenty — zapewnia pan Henryk.
Akordeon to pasja pana Henryka
Talent muzyczny odziedziczył po ojcu, który grał na skrzypcach. Pan Henryk już w szkole podstawowej był zafascynowany grą na akordeonie. Jego starszy kolega grał na tym instrumencie. — Grał pięknie, zazdrościłem mu. Słuchałem i podziwiałem. Też zapragnąłem grać. Kolega nauczył mnie podstaw gry. Później odkupiłem od niego akordeon i sam zacząłem grać — wspomina. Uczył się gry ze słuchu. Jak usłyszał melodię, która mu się podobała, to odtwarzał ją ze słuchu. Czasami sam układał tekst i melodię. — Razem z ojcem stworzyliśmy rodzinny zespół - Orkiestrę Podwórkową. Ja grałem na akordeonie i śpiewałem, a tata na skrzypcach lub na harmonii pedałowej. Graliśmy na zabawach, festynach. Zapraszano nas do szkół na różne uroczystości — wspomina.
Talent muzyczny odziedziczył po ojcu, który grał na skrzypcach. Pan Henryk już w szkole podstawowej był zafascynowany grą na akordeonie. Jego starszy kolega grał na tym instrumencie. — Grał pięknie, zazdrościłem mu. Słuchałem i podziwiałem. Też zapragnąłem grać. Kolega nauczył mnie podstaw gry. Później odkupiłem od niego akordeon i sam zacząłem grać — wspomina. Uczył się gry ze słuchu. Jak usłyszał melodię, która mu się podobała, to odtwarzał ją ze słuchu. Czasami sam układał tekst i melodię. — Razem z ojcem stworzyliśmy rodzinny zespół - Orkiestrę Podwórkową. Ja grałem na akordeonie i śpiewałem, a tata na skrzypcach lub na harmonii pedałowej. Graliśmy na zabawach, festynach. Zapraszano nas do szkół na różne uroczystości — wspomina.
Rozwija swoje zdolności w ŚDS w Janowcu Kościelnym
Pan Henryk, gdy przestał już prowadzić gospodarstwo rolne, szukał miejsca, gdzie nadal mógłby rozwijać swój talent muzyczny i realizować swoje marzenia. Znalazł takie miejsce w Szczepkowie Borowym. Gdy ośrodek został zamknięty, przeniósł się do Środowiskowego Domu Samopomocy w Janowcu Kościelnym, w którym przebywa od 2 lat. — Nie żałuję swojej decyzji. Spędzam tu czas bardzo aktywnie. Znalazłem też przyjaciół, z którymi mogę porozmawiać na każdy temat. Rozwiązuję krzyżówki, maluję i gram — mówi. Podkreśla także, że pracuje tu wspaniała kadra. — Dbają o nas, pomagają nam we wszystkim. Niczego nam nie narzucają. Możemy podczas zajęć robić to, co lubimy. Mamy do wyboru bardzo wiele zajęć. Ja najchętniej gram. Biorę udział w przedstawieniach przygotowywanych na różne okazje. Nie nudzę się. Jest to dla mnie taka odskocznia od codzienności. Czasami żona ze mną przyjeżdża — mówi.
Gołębie i kot
Pan Henryk ma w domu ulubionego kota, który odprowadza go do busa jak wyjeżdża i czeka na niego, gdy wraca do domu. — Bardzo go lubię. Jest spokojny, łasi się do nóg, daje się pogłaskać, nie drapie — mówi pan Henryk. W domu czekają na niego także gołębie. Ma ich 12, wszystkie obrączkowane. To ważne, bo gdy odlecą zbyt daleko, są zmęczone mogą trafić do innego hodowcy, a on wie skąd są. — Miałem taki przypadek, że doleciał do mnie gołąb. Widać było, że jest zmęczony i chciałby odpocząć, coś zjeść. Na szczęście miał obrączkę, a na niej numer telefonu właściciela, do którego zadzwoniłem i poinformowałem, że jego gołąb jest u mnie. Prosił, żebym się nim zaopiekował i wypuścił, a on na pewno wróci do swojego domu. Tak zrobiłem i gołąb trafił do swojego właściciela — opowiada pan Henryk.
— Gdy wracam do domu po zajęciach w ŚDS, biorę pokruszony chleb na ręce. Gołębie się zlatują, siadają na dłoniach, na ramionach, a nawet na głowie. Cieszą się, że wróciłem. A ja jestem zadowolony, że je mam — dodaje. Pierwsza para gołębi jaką kupił to były widyny. Rozmnożyły się i mam ich teraz sporo. Dbam o nie. Na podwórku mają swój gołębnik. Lubię słuchać jak gruchają. To uspokaja — mówi pan Henryk.
Pan Henryk, gdy przestał już prowadzić gospodarstwo rolne, szukał miejsca, gdzie nadal mógłby rozwijać swój talent muzyczny i realizować swoje marzenia. Znalazł takie miejsce w Szczepkowie Borowym. Gdy ośrodek został zamknięty, przeniósł się do Środowiskowego Domu Samopomocy w Janowcu Kościelnym, w którym przebywa od 2 lat. — Nie żałuję swojej decyzji. Spędzam tu czas bardzo aktywnie. Znalazłem też przyjaciół, z którymi mogę porozmawiać na każdy temat. Rozwiązuję krzyżówki, maluję i gram — mówi. Podkreśla także, że pracuje tu wspaniała kadra. — Dbają o nas, pomagają nam we wszystkim. Niczego nam nie narzucają. Możemy podczas zajęć robić to, co lubimy. Mamy do wyboru bardzo wiele zajęć. Ja najchętniej gram. Biorę udział w przedstawieniach przygotowywanych na różne okazje. Nie nudzę się. Jest to dla mnie taka odskocznia od codzienności. Czasami żona ze mną przyjeżdża — mówi.
Gołębie i kot
Pan Henryk ma w domu ulubionego kota, który odprowadza go do busa jak wyjeżdża i czeka na niego, gdy wraca do domu. — Bardzo go lubię. Jest spokojny, łasi się do nóg, daje się pogłaskać, nie drapie — mówi pan Henryk. W domu czekają na niego także gołębie. Ma ich 12, wszystkie obrączkowane. To ważne, bo gdy odlecą zbyt daleko, są zmęczone mogą trafić do innego hodowcy, a on wie skąd są. — Miałem taki przypadek, że doleciał do mnie gołąb. Widać było, że jest zmęczony i chciałby odpocząć, coś zjeść. Na szczęście miał obrączkę, a na niej numer telefonu właściciela, do którego zadzwoniłem i poinformowałem, że jego gołąb jest u mnie. Prosił, żebym się nim zaopiekował i wypuścił, a on na pewno wróci do swojego domu. Tak zrobiłem i gołąb trafił do swojego właściciela — opowiada pan Henryk.
— Gdy wracam do domu po zajęciach w ŚDS, biorę pokruszony chleb na ręce. Gołębie się zlatują, siadają na dłoniach, na ramionach, a nawet na głowie. Cieszą się, że wróciłem. A ja jestem zadowolony, że je mam — dodaje. Pierwsza para gołębi jaką kupił to były widyny. Rozmnożyły się i mam ich teraz sporo. Dbam o nie. Na podwórku mają swój gołębnik. Lubię słuchać jak gruchają. To uspokaja — mówi pan Henryk.
I na koniec naszej rozmowy wraca do początku. — Mimo, że data moich narodzin nie była sprzyjająca, to moje życie ułożyło się szczęśliwie. Jestem szczęśliwym ojcem, dziadkiem i pradziadkiem oraz akordeonistą.
Halina Rozalska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez