Rozmawia z drzewami i kwiatami
2023-05-06 16:00:00(ost. akt: 2023-05-06 10:14:30)
Zofia Wiśniewska, uczestniczka zajęć w Środowiskowym Domu Samopomocy w Janowcu Kościelnym mieszka w Nidzicy. Do Janowca dojeżdża busem razem z innymi uczestnikami. — Lubię tam przebywać, bo dzięki temu nawiązałam nowe znajomości i przyjaźnie — mówi.
Pani Zosia urodziła się 2 lata po II wojnie światowej w Brodowie w powiecie działdowskim. Jej rodzina była bardzo liczna - 2 braci i 5 sióstr. Rodzice prowadzili gospodarstwo rolne. Ona szkołę podstawową ukończyła w Brodowie, a następnie uczyła się w Narzymiu, gdzie skończyła szkołę rolniczą. — Nie były to czasy łatwe. Polska odbudowywała się po wojnie. Na gospodarstwie trzeba było ciężko pracować — wspomina. Gdy skończyła 18 lat razem z rodzicami przeprowadziła się do Łysakowa. Po dwóch latach rodzice przeprowadzili się do Szczytna. Pracowali w roszarni lnu. — Do dzisiaj pamiętam piękne lniane obrusy, serwetki — dodaje.
Pani Zosia natomiast przeprowadziła się do Nidzicy i rozpoczęła pracę w Wytwórni Materiałów Izolacyjnych "Izomat", gdzie przepracowała 2 lata. Pracowała również w winiarni w Nidzicy i 5 lat w szpitalu.
Założyła rodzinę i przeniosła się do Wietrzychowa
Wyszła za mąż. — Stanisława poznałam, gdy pracowałam w Izomacie, bo mieszkałam wówczas na stancji u jego siostry. On ją często odwiedzał. Poznaliśmy się i zaczęliśmy się spotykać. Stanisław był przystojny, miły, sympatyczny, mądry. Podobał mi się — wspomina. I dodaje z uśmiechem: — Jego mama koniecznie chciała go ożenić.
Ślub wzięli dosyć szybko. Pani Zosia miała zaledwie 21 lat, ale były to takie czasy, że szybko wychodziło się za mąż. Teraz sama nie wiem dlaczego. Może dziewczyny obawiały się, że zostaną starymi pannami, że później nie znajdą męża. Może była taka moda? — zastanawia się.
Byli dobrym małżeństwem. — Czasami się sprzeczaliśmy, ale zawsze potrafiliśmy się porozumieć — mówi. Zamieszkali w Nidzicy. Jednak pani Zosia nie mogła przyzwyczaić się do życia w mieście. Brakowało jej przestrzeni. Wkrótce okazało się, że w Państwowym Gospodarstwie Rolnym potrzebowano pracowników. Razem z mężem przeprowadzili się do Wietrzychowa.
— Ja pracowałam w fermie kur. Dostaliśmy mieszkanie w budynku na terenie PGR-u. Miałam niedużą działkę, na której mogłam uprawiać warzywa. Tam urodziły się dzieci syn Andrzej i córka Basia — mówi pani Zofia.
Praca na fermie kur nie była aż tak ciężka. Pani Zosia potrafiła zadbać o drób. Miała wykształcenie rolnicze. Nie zarabiała dużo, ale były za to deputaty.
— Dostawaliśmy mleko - litr na osobę, ziemniaki, węgiel potrzebny do ogrzania mieszkania, dopłaty na kolonie dzieci. Trzeba było pracować i wykonywać swoje obowiązki — wspomina.
— Ja pracowałam w fermie kur. Dostaliśmy mieszkanie w budynku na terenie PGR-u. Miałam niedużą działkę, na której mogłam uprawiać warzywa. Tam urodziły się dzieci syn Andrzej i córka Basia — mówi pani Zofia.
Praca na fermie kur nie była aż tak ciężka. Pani Zosia potrafiła zadbać o drób. Miała wykształcenie rolnicze. Nie zarabiała dużo, ale były za to deputaty.
— Dostawaliśmy mleko - litr na osobę, ziemniaki, węgiel potrzebny do ogrzania mieszkania, dopłaty na kolonie dzieci. Trzeba było pracować i wykonywać swoje obowiązki — wspomina.
Niestety, mąż zachorował i musiał przejść na rentę. Opiekował się wtedy małą Basią. Żyli niezbyt bogato, ale zgodnie i bezpiecznie.
Mąż zmarł, a pani Zosia została z dziećmi, które później pokończyły studia i rozpoczęły pracę.
Mąż zmarł, a pani Zosia została z dziećmi, które później pokończyły studia i rozpoczęły pracę.
Idzie nowe
Przyszły lata dziewięćdziesiąte i wielkie przemiany polityczno - gospodarcze.
— Państwowe Gospodarstwo Rolne w Wietrzychowie zostało zlikwidowane, przejęła je Agencja Własności Rolnej. Ja straciłam pracę i musiałam opuścić mieszkanie. Ania wówczas skończyła studia i zaczęła pracować. Postanowiłyśmy, że jednak zostajemy w Wietrzychowie. Ja byłam wówczas na rencie inwalidzkiej — wspomina.
Przyszły lata dziewięćdziesiąte i wielkie przemiany polityczno - gospodarcze.
— Państwowe Gospodarstwo Rolne w Wietrzychowie zostało zlikwidowane, przejęła je Agencja Własności Rolnej. Ja straciłam pracę i musiałam opuścić mieszkanie. Ania wówczas skończyła studia i zaczęła pracować. Postanowiłyśmy, że jednak zostajemy w Wietrzychowie. Ja byłam wówczas na rencie inwalidzkiej — wspomina.
Przeprowadzka do Nidzicy
— Mieszkaliśmy w budynku, w którym był sklep. I to tę część wykupiłyśmy razem z córką. Pomieszczenia były w opłakanym stanie, gołe zrujnowane mury. Mimo to kupiłyśmy go na raty — mówi.
— Mieszkaliśmy w budynku, w którym był sklep. I to tę część wykupiłyśmy razem z córką. Pomieszczenia były w opłakanym stanie, gołe zrujnowane mury. Mimo to kupiłyśmy go na raty — mówi.
Remont rozpoczęły od łazienki, doprowadzenia wody, instalacji centralnego ogrzewania, ponieważ na zimę musiały tam zamieszkać. I tak się stało. Potem po kolei prowadziły remont pozostałych części domu.
— We wszystkim pomagała mi córka, która jest bardzo zaradna, spokojna i potrafi planować — podkreśla pani Zosia.
— We wszystkim pomagała mi córka, która jest bardzo zaradna, spokojna i potrafi planować — podkreśla pani Zosia.
Po zakończeniu wszystkich prac remontowych na dobre zamieszkały w Wietrzychowie. Jej córka była przez 7 lat sołtysem, a pani Zosia zaangażowała się w prace społeczne na rzecz wsi. Pomagała w organizowaniu imprez, prowadzeniu świetlicy, sadziła kwiaty na rabatkach, podjęła współpracę z sołectwem Orłowo. Powstał wtedy plac zabaw, boisko. — We wszystkich pracach pomagali mieszkańcy Wietrzychowa. Doczekała się wnuka, którym się zajęła. — Córka szła do pracy, a ja się nim opiekowałam. Kocham go mocno. Jest bardzo grzeczny. Starałam się, żeby bawił się z innymi dziećmi. Przede wszystkim bardzo dużo z nim rozmawiałam i tłumaczyłam mu, jak trzeba postępować. Nauczyłam go, że nigdy nikogo nie można skrzywdzić. Do tej pory mam z nim bardzo dobry kontakt. Często się spotykamy — mówi. W końcu pani Zosia sprzedała dom w Wietrzychowie i przeprowadziła się do Nidzicy. — Nie żałuję tej decyzji, chociaż mi trochę smutno, ale w Nidzicy jest mi wygodniej i lepiej — zapewnia.
Jak było dawniej?
Pani Zosia dawne czasy wspomina bardzo dobrze. Dodaje, że zapewne nie było bogato, ale ludzie żyli inaczej, byli bardziej przyjacielscy. — Spotykali się, rozmawiali ze sobą, sąsiad znał sąsiada, organizowali sąsiedzkie spotkania, nie byli podzieleni. Czasami wpadało się do sąsiadki, żeby np. soli pożyczyć. Teraz jest tak, że owszem mówią sobie dzień dobry, ale czasami nie wiedzą jak się kto nazywa — mówi.
Dodaje, że ludzie szanowali pracę, bo liczył się człowiek.
— W PGR-e żyliśmy jak jedna wielka rodzina. Były sobotnie potańcówki, bale zakładowe, wspólnie obchodziliśmy np. Dzień Kobiet. Zawsze było ciasto na stole i drobne upominki — wspomina.
Pani Zosia dawne czasy wspomina bardzo dobrze. Dodaje, że zapewne nie było bogato, ale ludzie żyli inaczej, byli bardziej przyjacielscy. — Spotykali się, rozmawiali ze sobą, sąsiad znał sąsiada, organizowali sąsiedzkie spotkania, nie byli podzieleni. Czasami wpadało się do sąsiadki, żeby np. soli pożyczyć. Teraz jest tak, że owszem mówią sobie dzień dobry, ale czasami nie wiedzą jak się kto nazywa — mówi.
Dodaje, że ludzie szanowali pracę, bo liczył się człowiek.
— W PGR-e żyliśmy jak jedna wielka rodzina. Były sobotnie potańcówki, bale zakładowe, wspólnie obchodziliśmy np. Dzień Kobiet. Zawsze było ciasto na stole i drobne upominki — wspomina.
Stan wojenny i kartki na żywność
Pani Zosia pamięta także i te cięższe czasy. Gdy ogłoszono stan wojenny najbardziej przerażona była jej mama, która bała się, że wybuchnie wojna. Jej brat został internowany. —To był trudny czas dla wszystkich, ale jakoś go przeżyliśmy. Było dużo utrudnień. Musieliśmy przestrzegać obowiązujących zasad. Przeżyłam też kartki na jedzenie, na buty, puste półki w sklepach — mówi. — Moje pokolenie jest bardzo doświadczone — dodaje.
Pani Zosia pamięta także i te cięższe czasy. Gdy ogłoszono stan wojenny najbardziej przerażona była jej mama, która bała się, że wybuchnie wojna. Jej brat został internowany. —To był trudny czas dla wszystkich, ale jakoś go przeżyliśmy. Było dużo utrudnień. Musieliśmy przestrzegać obowiązujących zasad. Przeżyłam też kartki na jedzenie, na buty, puste półki w sklepach — mówi. — Moje pokolenie jest bardzo doświadczone — dodaje.
Rozmawia z drzewami, kwiatami
Pani Zosia, mimo że mieszka w mieście, to najczęściej przebywa na swojej działce. — Lubię usiąść na ławeczce, posłuchać śpiewu ptaków, obserwować jak rosną warzywa, drzewka owocowe. Rozmawiam z drzewami, kwiatami. Na działce rośnie grusza, która nie chciała zakwitnąć. Podeszłam do niej i jej zagroziłam, że jeśli nie będzie miała kwiatów, to ją wytnę. I chyba się przestraszyła, bo od tamtej pory kwitnie i daje owoce — śmieje się. Na działce rosną sosny, jarzębiny, kwiaty, warzywa, duży orzech. Ma też hamak, ławeczki i mały domek. Słychać śpiew ptaków, szum drzew.
— Tam najchętniej odpoczywam, nawet zimą. Na działce jest zupełnie inne powietrze, przyroda i przestrzeń — zapewnia.
Pani Zosia, mimo że mieszka w mieście, to najczęściej przebywa na swojej działce. — Lubię usiąść na ławeczce, posłuchać śpiewu ptaków, obserwować jak rosną warzywa, drzewka owocowe. Rozmawiam z drzewami, kwiatami. Na działce rośnie grusza, która nie chciała zakwitnąć. Podeszłam do niej i jej zagroziłam, że jeśli nie będzie miała kwiatów, to ją wytnę. I chyba się przestraszyła, bo od tamtej pory kwitnie i daje owoce — śmieje się. Na działce rosną sosny, jarzębiny, kwiaty, warzywa, duży orzech. Ma też hamak, ławeczki i mały domek. Słychać śpiew ptaków, szum drzew.
— Tam najchętniej odpoczywam, nawet zimą. Na działce jest zupełnie inne powietrze, przyroda i przestrzeń — zapewnia.
Ciągle uczy się czegoś nowego
Pani Zosia uwielbia piec. Bywało, że piekła pączki nawet z kilku kilogramów mąki. Lubi również gotować.
Zaczęła uczęszczać na zajęcia w Środowiskowym Domu Samopomocy w Janowcu Kościelnym, żeby mieć większy kontakt z ludźmi i nauczyć się czegoś nowego. Nigdy nie robiła rękodzieła, a zawsze była ciekawa jak się robi np. kwiaty z bibuły. — Ta decyzja była bardzo dobra. Poznałam wielu ciekawych ludzi, z którymi bardzo dobrze się czuję. Mogę z nimi porozmawiać na każdy temat. Przede wszystkim potrafię zrobić kwiaty, ozdobne kule, stroiki świąteczne. Gramy w gry towarzyskie, przygotowujemy przedstawienia na różne okazje, śpiewamy i rozmawiamy o wszystkim. Każdy tu znajdzie coś interesującego dla siebie. Poza tym pracuje tam bardzo życzliwa i miła kadra, na którą zawsze mogę liczyć — zapewnia.
Pani Zosia uwielbia piec. Bywało, że piekła pączki nawet z kilku kilogramów mąki. Lubi również gotować.
Zaczęła uczęszczać na zajęcia w Środowiskowym Domu Samopomocy w Janowcu Kościelnym, żeby mieć większy kontakt z ludźmi i nauczyć się czegoś nowego. Nigdy nie robiła rękodzieła, a zawsze była ciekawa jak się robi np. kwiaty z bibuły. — Ta decyzja była bardzo dobra. Poznałam wielu ciekawych ludzi, z którymi bardzo dobrze się czuję. Mogę z nimi porozmawiać na każdy temat. Przede wszystkim potrafię zrobić kwiaty, ozdobne kule, stroiki świąteczne. Gramy w gry towarzyskie, przygotowujemy przedstawienia na różne okazje, śpiewamy i rozmawiamy o wszystkim. Każdy tu znajdzie coś interesującego dla siebie. Poza tym pracuje tam bardzo życzliwa i miła kadra, na którą zawsze mogę liczyć — zapewnia.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez